Ocena: 6

Kings Of Leon

Aha Shake Heartbreak

Okładka Kings Of Leon - Aha Shake Heartbreak

[RCA; 30 listopada 2004]

To jedno z pozytywnych zaskoczeń ostatnich miesięcy. Bo któżby podejrzewał, że nowe Kings Of Leon zaoferuje sporą ilość przyzwoitego, rock'n'rollowego grania. Po ubiegłorocznym, tragicznym debiucie, okrzyknięto ich album jednym z wydarzeń roku, z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów. Ospałe piosenki bez specjalnej inwencji melodycznej wykonywał zespół, którego wokalista beczał z irytującą manierą, a instrumentaliści ledwo nadążali za prymitywnymi dość kompozycjami. "Youth & Young Manhood" otrzymało nieprzystającą do rzeczywistej wartości (a konkretnie jej braku), kosmiczną promocję, a hype w mediach osiągnął chory poziom. Skąd wzięło się nagłe zainteresowane brytyjskiej prasy tym dotychczas ignorowanym, do bólu nieskomplikowanym graniem, jakie od lat uprawia się na amerykańskim południu, w dodatku tak słabej jakości? Aby to wyjaśnić, potrzebowalibyśmy zapewne specjalistycznej komisji śledczej (z Korneliuszem Pacudą na czele?). Na szczęście, wydanym nieco ponad rok później "Aha Shake Heartbreak" Kings Of Leon zamykają nam chwilowo usta, zaczynając spłacanie swojego długu. W małych ratach, ale jednak.

Nieźle jest już w openerze, "Slow Night, So Long". Perkusista pracuje aż miło, ale co ciekawsze gitarzyści wbrew rockowym standardom ustępują miejsca basiście w prowadzeniu motywu przewodniego energicznego utworu. Nie koniec na ten temat, bowiem gdy w okolicy 2:40 potencjał kompozycji zdaje się być wyczerpany, podjęty zostaje kolejny wątek - tym razem rozbujana w egzotycznym stylu przyśpiewka, gdzie pojawiają się nawet instrumenty klawiszowe. Singlowy "The Bucket" startuje dźwięcznym, radosnym riffem, po chwili otrzymuje wsparcie żwawego bębnienia i w zasadzie gdyby nie ono, skojarzenie z The Strokes byłoby natychmiastowe za sprawą tej nieco leniwej, ale szybko wpadającej w ucho melodii prowadzonej na tle partii żywo tnących gitar. Podobnie "Soft". Pomińmy częste zatrzymania tempa i można nazwać ten utwór ich interpretacją "Last Nite". I tak dalej - "A-ha Shake Heartbreak" w większej części broni się w przyzwoitym stylu, tylko gdzieniegdzie nie porzucającna dobre dyskwalifikujących, wspominanych wyżej nawyków z okresu debiutu ("Pistol Of Fire"). Bez specjalnego wysiłku dostrzega się postęp we wszystkich działkach. Oczywiście, wciąż daleko tym utworom do robienia znaczącego wrażenia, ale do wysłuchania kilkunastu piosenek wreszcie nie trzeba się zmuszać. Wokalista Caleb Followill przynajmniej często unika tej jestem-taki-znudzony-i-nie-chce-mi-się-śpiewać maniery, która dotychczas była jego niechlubnym znakiem firmowym. Choć nadal jest w tym elemencie co najwyżej poprawnie (przemilczymy arcykomiczny efekt "wściekłego Caleba" w końcówce "Soft" - sprawdźcie tylko okolice 2:36). Da się też przy odrobinie dobrych chęci zapamiętać jakieś główne tematy kompozycji, można zapoznawać się z tą płytą bez irytacji i wracać do niej czasem jako do niezobowiązującej muzyki wypełniającej popołudniowe tło.

Do doskonałości tu daleko, dodatkowo Kings Of Leon wyraźnie brakuje charyzmy, wskutek czego zbyt długo pisać się o nich nie da. Ich drugi album jest jednak całkiem solidnym przeciętniakiem, którego dobrze się słucha. Spytam raz jeszcze: któżby podejrzewał?

Kuba Ambrożewski (6 grudnia 2004)

Oceny

Kasia Wolanin: 6/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Tomasz Tomporowski: 6/10
Średnia z 17 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także