The Music
Welcome To The North
[Capitol; 20 września 2004]
Jeden z najgłośniejszych zespołów na Wyspach sprzed dwóch lat powraca, aby udowodnić, że wart jest swojej popularności. Młodzi, bo 18-,19-letni wtedy chłopcy zwrócili na siebie uwagę przebojowymi singlami, doskonałą grą na koncertach i własnym stylem. Dziś mają po 20, 21 lat i wydają drugą porcję podobnej muzyki. Takim sukcesem, jak sięgam pamięcią, mogli poszczycić się ostatnio panowie z amerykańskiego zespołu Live. Swoim wiekiem oraz wyjątkowo zadufaną nazwą stali się też jednym z najlepiej rokujących bandów na przyszłość. Czyżby mieli stać się wielkim uniwersum muzycznym?
Tytułowy, pierwszy utwór wprowadza nas od razu w ich prawdziwy świat. Przede wszystkim duża energia, skoczny rytm i szybkie riffy. Witamy, tak właśnie tańczy i bawi się na północy – rockowo. Ten kawałek był pierwszym promującym nowe wydawnictwo z oficjalnej strony zespołu i zapowiadał jego wielki powrót. Następnym był „Freedom Fighters” pierwszy singiel, a jego przeładowane gitary przypominają mi sytuację „Promises Promises”, promującego drugi album The Cooper Temple Clause. Razem z „Breakin” te kawałki najbardziej rażą swoją naiwnością i beztroską, ale po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że to największa siła zespołu. „Bleed From Within” z kolei ukazuje nam się jako rozbudowana, pełna poważniejszych, smutnych emocji kompozycja, możliwe, że tu najważniejsza. Jej końcówka grana na bębnach z improwizacją wokalną poderwać może do szaleńczego tańca. Kiedy przy pierwszym przesłuchiwaniu mogłem potwierdzić już, że to znów ten sam żywiołowy The Music, poleciał „Cessation”, utwór z największym kopem na tym albumie. Tych pięć wymienionych, niezwykle energicznych kawałków przypomina stylem przeboje Muse, takie jak „Hysteria”, „Stockholm Syndrome” czy z płyty „Strays” Jane’s Addiction „Just Because”. Na pewno niektóre z nich będą nas cieszyć jeszcze w niejednym klubie czy pubie z alternatywną muzyką. Od „Fight The Feeling” całość się rozmywa, niemal staje w miejscu i trochę jak małe dziecko chciałbym tupnąć i zaprotestować przeciw przerywaniu szybkiego tempa. To jednak ładna ballada a Robert Harvey udowadnia, że ma ciekawą barwę głosu, której nie musi wcale wykorzystywać do przekrzykiwania rockowego jazgotu kolegów-instrumentalistów. Gdy jednak oni robią mu przestrzeń w kończącym „Open Your Mind”, on daje znów upust emocjom. Ten charakterystyczny wokal, przeciągający niemal każdy dźwięk i zapełniający tło muzyczne, stał się znakiem firmowym zespołu i nieodłącznym elementem budującym klimat. Stąd też chyba porównania do Led Zeppelin. A dyskoteki na szczęście jeszcze nie koniec. Album znów powoli nabiera tempa, stopniowo poprzez „Guide”, bujający „Into The Night”, by wybuchnąć jeszcze w „I Need Love”. W nim też pojawia się odważne podejście do tematu, gdy przez chwilę perkusja wybija monotonny rytm samą stopą do wtóru z basem - można wtedy pomyśleć, że to przebój kogoś jak Kylie Minogue czy Jennifer Lopez.
The Music to wciąż taneczny, transowy rock, na krążku stawiający na brzmienie pełne dyskotekowych efektów, smaczków w granicach solidnego gitarowego rocka, a na koncercie z pewnością na taneczne show. W porównaniu do poprzedniej płyty brakuje trochę przebojów jak „People” czy „Take The Long Road And Walk It”. Dzięki nim poznaliśmy zespół i teraz, gdy już go znamy, ofiaruje nam swój następny, dobry materiał. Po prostu chce się mieć znów 18 lat, iść i pobawić po raz kolejny przy „The Music”.