The Thrills
Let's Bottle Bohemia
[Virgin; 2004]
Panta rhei? Niekoniecznie. The Thrils nie płynie. The Thrills nawet nie próbuje machać łapkami, by zmienić niekorzystne dla siebie położenie. The Thrills leży jak kłoda. I nie wygląda na to, by czwórka skądinąd sympatycznych Irlandczyków zechciała odpłynąć z leniwej, przez rok ogrzewanej słońcem zatoczki. Album "Let's Bottle Bohemia" to jednojajowy bliźniak ubiegłorocznego "So Much For The City". To także kropla, która powoli przelewa czarę przerytmizowania i piosenkowej egzaltacji.
Pośpiech jest z reguły złym doradcą. Zespół wyciskał ostatnie soki z gitarowego popu zaledwie rok temu, a już dziś chce przypominać tę samą formułę. Błąd. Połowa słuchaczy nie zapomniała jeszcze o The Thrills. Szarża ich nowego, sklonowanego, repertuaru jest wyraźnym zbytkiem łaski, nawet dla najbardziej wytrwałej publiczności. Co zaś tyczy się drugiej połowy odbiorców... Otóż druga połowa odbiorców puściła zespół w niepamięć już przy "So Much For The City" i nie wygląda na to, by nagle entuzjastycznie przyjęła tego rodzaju twórczość. Dla kogo powstał ten album? Zjawisko deja-vu ochrzczone dumnie "Let's Bottle Bohemia" to nic więcej niż tylko druga okazja do zapoznania się z The Thrills dla tych, którzy zapomnieli zrobić tego wcześniej.
Najsilniejszy magnes przyciągający do The Thrills - kokieteryjna melodyka - już nie jest tak skromna i w swej skromności urocza, jak było to na poprzednim albumie. Brzmienie utworów wysterylizowano podczas studyjnych zabiegów. Delikatne i zwiewne tekstowo piosenki utraciły jakiekolwiek znamiona spontaniczności - stały się drętwe i konwencjonalne. Nawet fortepianowe i smyczkowe partie instrumentalne wystylizowane na chamber pop ("You Can't Fool Old Friends With Limousines"), już nie ekscytują. Kompozycje na "Let's Bottle Bohemia" są obficie wypełnione gitarami, lecz prawie nigdy nie słychać, by pełniły one swoją rolę należycie. Giną w natołku wybijanych bębnami rytmów i w nawarstwiającym się, a z czasem przytłaczającym, muzycznym tle.
I tutaj znalazły się jednak wyjątki, które niestety tylko potwierdzają regułę. Niepozorna kompozycja "The Curse of Comfort" jest jednym z niewielu ciekawych fragmentów płyty. Dynamiczny refren stojący w kontraście do ociężałości i melancholii zwrotek, formułuje razem z chórkami ciekawy efekt dualizmu. Zapadają w pamięć końcowe szepty: love, love, love.... Dość interesujący jest także kawałek "Not For All The Love In The World", w którym Conor Deasy spełnia się jako profesjonalny wokalista.
W przypadku The Thrills, idea wdzięcznego i grzecznego pop-rocka wyczerpała się. Zwykli, grzeczni chłopcy stali się wielkimi konformistami, trzymającymi się ustalonych zasad jak małe brzdące spódnicy mamusi.