Murder By Death
Who Will Survive and What Will Be Left of Them?
[Eyeball; 14 października 2003]
Jako że nie jestem "tajtenem woli" rozkoszne "kurze Gewohnheiten" stały się "lange". Dlatego nie wiem jak trafiłem do zadymionej speluny w zapomnianej mieścinie, nieco na północ od Guadalajary. Był wieczór, kiedy nie mogąc pokonać słabości zamówiłem podwójną whiskey. Napotkawszy nieprzyjazne spojrzenia rzucane spod szerokich rond kapeluszy, zająłem miejsce w kącie knajpy. Nie tylko ja nie pasowałem do otoczenia. Właściciel wprowadził piątkę facetów z instrumentami. Kiedy instalowali sprzęt na prowizorycznej scenie, szef lokalu poinformował, że zespół jest z Texasu. Ta wiadomość nie została przyjęta obojętnie: kilku wąsatych jegomości sprawdziło czy ich rewolwery dobrze leżą w kaburach. Kolejna zapowiedź wywołała przychylniejszą reakcję, barman wymienił nazwę grupy: Murder By Death. Ta widocznie spodobała się klienteli, gdyż twarze zgromadzonych stały się mniej złowrogie.
Pierwszy utwór rozpoczęty tylko przez wokalistę i pianistę wywołał entuzjazm, którego nigdy nie spodziewałbym się po bywalcach knajpy. Piosenka w ciągu nieco ponad pięciu minut kilkakrotnie rozpoczynała się i kończyła. Najważniejszy dla publiczności był jej tekst: frontman opowiadał o niecodziennym zdarzeniu w barze podobnym do tego, w którym się znajdowałem. Diabeł wpadł tam na kielicha, ktoś mu "pojechał" i Zły o mało nie skończył kariery. Rany postrzałowe zmusiły go do pobytu w szpitalu gdzie obmyślał plan zemsty na miasteczku, w którym spotkała go ta przygoda. Posępny nastrój utworu potęgowały dźwięki smyczków i prawdziwie teksański krzyk na koniec ballady.
Drugą pieśń zespół rozpoczął bardzo szybko. Główną rolę ponownie grały smyczki. Najpierw muzyk powtarzał tylko czterodźwiękową frazę, aby później wydobyć z instrumentu nieco więcej układów nut. Warstwa liryczna stanowiła kontynuacje wątku z poprzedniego kawałka. Diabeł zesłał na rzeczone miasto zombie, które przy pomocy trucizny o nazwie Datura pozbawiały życia wielu ludzi.
Tekst w utworze "Until Morale Improves The Beatings Will Continue", rozpoczynającym się leniwą partią perkusji, traktował o bardziej przyziemnych sprawach. Niedoszły zabójca Diabła postanowił dokończyć zepsutą w barze robotę. W jednym z wersów bohater wpadł na całkiem ciekawy pomysł:
I'll drink whiskey instead of water cause I can't stand to be sober in this place
Zaadaptowałem tę ideę i ustawiłem się w kolejce do baru.
Jeszcze bardziej senna była kolejna piosenka. Kołysząc się w rytm monotonnego utworu kilku bardziej podpitych jegomości pospadało z krzeseł. Ziewający wokalista opowiadał tym razem historię o trzech wisielcach na jaworze. Minimalizm w grze pianina i perkusji dobrze komponował się z równie nieskomplikowanymi dźwiękami smyczków.
Po tej pieśni nastąpiła krótka przerwa. Na scenie pozostał tylko pianista wygrywający dość żywą melodię.
Nadzieję, że kolejny utwór będzie bardziej energiczny rozwiały włączające się kolejno instrumenty. Znów grupa powtarzała utarty schemat. Gitara - perkusja - smyczki - smętny wokal. Piosenka miała w sobie jakąś dziwną podniosłość, być może takie wrażenie powodowały uderzenia bębnów, przypominające głuche wystrzały rewolweru, być może sprawiała to warstwa liryczna opisująca panikę w miasteczku skazanym na zagładę.
Szósty kawałek, mogący poprzez swoją nazwę kojarzyć się z nieudolną amatorszczyzną był jednym z najlepszych momentów show. Utwór, tekstowo będący groźnym monologiem Diabła skierowanym do mieszkańców mieściny, zaskakiwał dynamiką. Dzięki zwiększonej roli gitar piosenka posiadała pewien potencjał przebojowy.
Kolejny fragment występu opisujący dylematy nieszczęśników wahających się czy podjąć walkę ze Złem charakteryzował się jedynie monotonią w wykorzystaniu instrumentów. Przewidywalny utwór posiadał jednak przykuwający uwagę klimat niepokoju i strachu.
Następna pieśń była jeszcze wolniejsza. Inspirowany biblijną historią Lota i jego żony tekst nie wywołał aplauzu u publiki. Wielu klientów baru wycieńczonych kolejnymi drinkami ucięło sobie drzemkę. Ja także poczułem się senny, lecz powodem mojego stanu nie była tylko kolejna szklana wody ognistej.
Najdłuższa i, jak się później okazało, ostatnia część repertuaru "Murder by Death" przez ponad dwie minuty była tworzona jedynie przez gitarę akustyczną i apatyczny wokal. Później utwór "urósł w siłę", podobnie jak odwaga obywateli miasta, o którym opowiadał tekst. Mieszkańcy zdecydowali się walczyć o przetrwanie z silniejszym przeciwnikiem. O efekcie starcia zespół nie raczył poinformować. Za ostateczny komentarz posłużył tytuł show: "Who Will Survive and What Will Be Left of Them?".
Po zakończeniu występu, podobnie jak większość klientów baru, zdecydowałem się zakupić zapis koncertu. Wielokrotnie słuchałem tego albumu w drodze powrotnej do Europy. Nie wywarł na mnie dość pozytywnego wrażenia jak podczas show w meksykańskiej spelunie. Muzyka Murder By Death po prostu pasowała do zadymionego wnętrza baru, gdzie słuchało się jej z nie do końca trzeźwą głową. Może sprawił to mój apatyczny nastrój, może za dużo whiskey, ale mało oryginalna twórczość teksańskiej grupy stała się dla mnie pozycją klasyczną w nowoodkrytym gatunku muzyki. Gatunku, który będę określał mianem muzyki knajpianej.
Komentarze
[26 marca 2009]