Ocena: 7

Gelbison

1704

Okładka Gelbison - 1704

[Cheap Lapels; 7 kwietnia 2003]

Australijski zespół Gelbison zwrócił moją uwagę fantastycznym koncertem (do posłuchania na stronach internetowych stacji radiowej KRCW). Skąd ta deklaracja?? Po wejściu na dopieszczoną stronę domową zespołu odnieść można wrażenie, że to jeden z wielu nachalnie, choć bez większego powodzenia, promowanych zespołów "alternatywnych". Czasami promocja się udaje (pamiętacie australijskie ślicznotki z Silverchair?) Niestety, gdzieś od początku lat osiemdziesiątych i desantu Birthday Party na Londyn, nie jestem w stanie wymienić żadnego zespołu z Australii, który miałby WPŁYW na scenę rockową. Choć oczywiście trudno zaprzeczyć jakości muzyki tworzonej przez The Go-Beetweens czy Crime and The City Solution, żeby wspomnieć o zespołach tylko z lat 80. I nie inaczej jest tym razem.

Wrócmy do nieszczęsnej strony internetowej. Już podczas ładowania pojawiają się cytaty z recenzji (jakieś tam Rolling Stony i inne Głosy Pcimia Dolnego) zachęcające do posłuchania muzyki. Zamiast pisać recenzję wystarczyłoby przeszkukać stronę i wypisać: "mieszanka Beck-a i Sparklehorse z domieszką Mercury Rev", "piosenka tak pięknie Beatlesowska, że bracia Gallagherowie z pewnością poświęcili by jeszcze parę zębów, żeby napisać coś takiego", "pop inspirowany latami siedemdziesiątymi", "Beta Band spuszczony ze smyczy", "tak brzmieli by Oasis gdyby do Beatlesów dodali Jesus And The Mary Chain", "nieco dźwięków Gomez, z dodatkiem Radiohead i Stone Roses, wymieszane w idealnych proporcjach". Ok, starczy. Znałem koncert, wiedziałem że warto posłuchać. Nigdy więcej czytania wycinków recenzji ze stron zespołów...

Chociaż z tym Gomez to dobry trop. Sam bym na to wpadł. Bo wiecie, płytę produkował niejaki Ian Ball. Z Gomez. Stary kumpel zespołu (już od 2 lat). No i trzeba przyznać, że akurat to słychać. Głównie w utworach, gdzie zespół pozwala sobie na odrobinę dźwiękowych szaleństw. Ale jak dla mnie siła zespołu leży w spokojniejszych utworach. Choćby otwierający, epicki, leniwie płynący "Kabana". Jeden z tych utworów, które kończą się zdecydowanie zbyt szybko. Ale zaraz potem następują dwa singlowe zresztą "Gomezy", żwawy "Metal Detector" i nieco spokojniejszy "Whippin' Pica..." oops, "The Modern Station". Utwory skądinąd bardzo udane. Następny w kolejności jest "Homelands". Melodia, która trafiła mnie za pierwszym razem, a co dziwniejsze dotąd nie opuściła. Po kolejnych trzech balladach jestem już w stanie dodać swój kamyczek do koszyczka z porównaniami - otóż panowie z Gelbison w lirycznych momentach równają się z South, a odrobina elektronicznych dźwięków w tle potęguje skojarzenia szczególnie z pierwszą płytą Brytyjczyków. Zupełnie niepotrzebny natomiast wydaje mi się utwór tytułowy - chyba że chodziło o to, żeby ktoś przywołał nazwę Einsturzende Neubauten... Niesmak wywołany tym utworem szybko tonuje przepiękne "Wings". Na koniec znowu lekko pokręcone "Norway" i psychodeliczne ("Gomez znaczy") "Revolution". Przy 3:55 tego utworu jestem gotów dać płycie 10 gwiazdek...

Zejdźmy na ziemię...Totalnie nieodkrywcza płyta. Mnóstwo skojarzeń. Płytę wydano pod parasolem Virgin, więc pachnie komerchą (inna sprawa, że rok po jej wydaniu i tak mało kto o niej słyszał). Jednego utworu powinno nie być, dwa inne niekoniecznie być muszą...Z drugiej strony, czy w dzisiejszych czasach należy spodziewać się rewolucyjnych pomysłów, czy może lepiej szczerze cieszyć się z muzyki, która trafia do serca? Warto posłuchać, bez obciążeń, nie zaprzątając sobie głowy przeczytanymi porównaniami. Gdybyśmy w Polsce mieli taki zespół... Bo wiecie - Rojek oddałby ostatni włos na głowie, żeby napisać takie melodie...

Afghan (31 maja 2004)

Oceny

Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także