Ocena: 4

The Walkmen

Bows & Arrows

Okładka The Walkmen - Bows & Arrows

[Record; 3 lutego 2004]

Większość z nas zna tę grę. Kilka minut po północy zaczyna się audycja Marcina Kydryńskiego. Niektórzy wytrzymują dziesięć, najtwardsi piętnaście a rekordziści dwadzieścia minut. Zwykłym śmiertelnikom, takim jak ja, wystarczy kilka minut. Można przy tym biegać, grać na komputerze, czytać książki, oglądać telewizję - nie ma to znaczenia. "Pan Mahcin" zawsze jest górą i jego rozkochany we własnej osobie głos każdego wyśle w objęcia Morfeusza.

A teraz wyobraźcie sobie, że mąż Anny Marii Jopek znalazł duchowych braci i to w dalekim Nowym Jorku! The Walkmen, bo o nich mowa, trzeciego lutego popełniło swoją drugą płytę w karierze. Debiut nie zapowiadał klęski, wręcz odwrotnie, rokował spore nadzieje. Zaznaczmy na wstępie, że płonne. Dałem "Bows & Arrows" naprawdę wiele szans. Za każdym razem łudziłem się, że znudzenie, jakie towarzyszy mi przy słuchaniu tego albumu jest wynikiem jakiejś jego nieoczywistości. Teraz po przesłuchaniu tej płyty po raz siódmy, moje wątpliwości zanikają.

Siła "Everyone Who Pretented To Like Me Is Gone" leżała w brzmieniu. To legendarne brudne pianino, ta żywa perkusja, ten jednostajny, zmęczony wokal Hamiltona Leithausera... Wszystko to tworzyło odpowiednią "walkmenowską" atmosferę. Na nowej płycie wszystkie te elementy dalej są obecne i desperacko próbują ratować płytę. Nie udaje się to, gdyż potencjał twórczy nowojorskiego bandu jest minimalny. Chłopaki toną we własnych piosenkach jak w bagnie. Czasem próbują zagrać ratować sytuacje i zagrać szybciej i melodyjniej, ale udaje im się to bodajże tylko w "The Rat".

Błędem byłoby kilkustronicowe rozprawianie na temat tego albumu. "Bows & Arrows" to ocean artystycznej impotencji. Wszyscy, którzy najwyżej stawiają brzmienie mogą być albumem urzeczeni, pozostali będą znudzeni. Który to już zespół, który nie ma nic do powiedzenia ale koniecznie musi nagrać płytę? A przecież nie musiało być tak źle. Można było wydać epkę, z trzema utworami, które potem i tak możnaby umieścić na albumie długogrającym, może już bardziej dopracowanym, a przede wszystkim ciekawszym.

Oglądając telewizję można natknąć się na wiele ciekawych informacji. Ostatnio usłyszałem, że nowa część Harry'ego Pottera ma prawie 1000 stron. Pomyślcie, ile można interesujacych książek przeczytać w czasie poświęconym na męczenie przygód młodego czarodzieja? Z drugiej jednak strony, dlaczego by nie sięgnąć po książkę Rowling? Skoro tyle osób tak polubiło Pottera, to może faktycznie coś w tym jest? Z The Walkmen jest podobnie. Wielu tę płytę poleca, Wy także możecie ją sprawdzić. Ja jednak wolę posłuchać Billy Joela i jego pięknych, podniosłych piosenek o prostych ludziach. Ci uliczni poeci podtrzymujący tradycję country, w którym piosenki mają być faktycznie o czymś, w którym treść nie jest mniej ważna od formy, bardziej do mnie trafiają. Jeśli tak jak ja od garażu wolicie knajpę, nie sięgajcie po ten album. Posłuchajcie lepiej jakiejś cudownej, starej płyty. Takiej, na której szacunek dla słuchacza jest rzeczą pierwszorzędną.

kubasa (18 lutego 2004)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 8/10
Kasia Wolanin: 7/10
Jakub Radkowski: 4/10
Średnia z 15 ocen: 6,86/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także