Ocena: 6

Pretty Girls Make Graves

The New Romance

Okładka Pretty Girls Make Graves - The New Romance

[Matador; 9 września 2003]

Indie rock ma to do siebie, że zajmuje się głównie sobą. Najczęściej, aby opisać jakąś płytę z tego gatunku, nie trzeba znać wszystkich albumów "the most influential progressive rock bands of early 70's". Wystarczy znajomość absolutnej klasyki oraz kilkudziesięciu ważniejszych albumów gatunku indie i pokrewnych. Wówczas, słuchając nowej płyty, nasuwa się albo myśl "już to gdzieś słyszałem" albo "jeszcze gdzieś to usłyszę". W przypadku drugim mamy do czynienia z innowatorami gatunku, zespołami, które posuwają cały styl do przodu. Płyta określona mianem innowacyjnej, rewolucyjnej, genialnej wchodzi do panteonu indie. Od tej pory można się na nią powoływać w recenzjach pisząc że "na nowym albumie zespołu Y słychać wpływy płyty X" nawet jeśli zespół Y nigdy płyty X nie słyszał. Płyt takich jest wcale dużo, a z roku na rok coraz więcej, bowiem muzyka niezależna ma się dziś całkiem dobrze.

Pozostali nie mają lekko. Ci najlepsi, nie wprowadzający do muzyki nic rewolucyjnego, ale piszący świetne piosenki i nagrywający znakomite albumy będą zapamiętani co najwyżej przez ich wiernych fanów i sprzyjających im krytyków. O ile zespół nie napisze jakiegoś wielkiego, światowego przeboju lub nie wejdzie na zgubną i grzeszną drogę okropnego i niemoralnego mainstreamu, to cała reszta o nich zapomni.

W indie rocku, korzystanie z dorobku innych, słyszy się od razu. Najczęściej nie jest to brutalna zżynka, ale swobodne dobieranie przeróżnych motywów, znanych z dzieł gorszych i lepszych twórców gatunku. Taka była pierwsza płyta Pretty Girls Make Graves. "Good Health" nie oferował nic poza rozrywką na najwyższym poziomie. Drugi album to próba odejścia od prostego punkowego grania. Powiedzmy od razu, że nie do końca udana.

"The New Romance" to album, na którym Pretty Girls Make Graves próbują czegoś nowego. Próbują, ale tracą tym samym większość atutów znakomitego debiutu. Muszę powiedzieć, że pochwalam taką decyzję. Nie można w kółko nagrywać tego samego; zespół, który się nie rozwija umiera, lub, co jeszcze gorsze, upodabnia się do Iron Maiden. Nowa płyta PGMG daje nadzieję, że za jakiś czas wydadzą oni album doskonały. Póki co, są jeszcze miło grającym, niespecjalnie ambitnym zespołem. Nie ma co się jednak załamywać, początki Flaming Lips i Sonic Youth też nie były łatwe... A propos Sonic Youth. Ta nazwa od razu wpada do głowy, gdy słyszy się dzierlatkę z PGMG. Aż dziw bierze że na pierwszej płycie nie było piosenki pt. "I wanna be, I wanna be Kim Gordon". Jeśli jednak Andrei Zollo brakuje bardzo dużo, to jej kolegów z zespołu dzieli przepaść od Ranaldo i Moore'a. Ale nie ma co się dziwić, panowie z Sonic Youth to w końcu jedni z największych wirtuozów gitary XX wieku. Na drugim albumie, Andrea powoli odchodzi od śpiewania głosem Kim, próbuje wytworzyć swój własny styl co momentami wychodzi groteskowo.

Pierwsza piosenka z "The New Romance" - "Something Bigger, Something Brighter" to najjaśniejszy obok "The Teeth Collector" punkt albumu. Pierwsza minuta to ładna, spokojna melodia i przetworzony głos wokalistki. Tak przetworzony, że słuchając tego utworu miałem wrażenie, że zaraz ona zaśpiewa "frozen inside without your touch without your love darling", następnie on zarapuje "all this time I can't believe I couldn't see, kept in the dark but you were there in front of me", a potem ona spadnie z okna. Na szczęście nic takiego się nie dzieje. Gitara nagle przyspiesza i słyszymy krzyk Andrei "I know, I know, I know". Kapitalny kawałek, oddający atmosferę pierwszej płyty. Druga piosenka o dziwo także jest udana i bazuje na podobnym patencie co pierwsza. Też składa się z dwóch części - pierwsza to zżynka z The Strokes, druga z Interpolu. Ale właśnie za ciekawą melodię w części drugiej jestem w stanie pochwalić ten utwór. Skoro na razie wszystko mi się podoba, to czemu tylko 6? Odpowiedź dostajemy w piosence nr 3, a właściwie nr 4, bo poprzedza ten utwór gówniana, prawie 50-sekundowa wstawka pt. "Mr Club". "All Medicated Geniuses", bo tak się ów kawałek nazywa, zaczyna się nawet nieźle - najpierw krzyczy pan, a potem krzyczy pani. Później jednak następuje 160 sekund nudy. Utwór jest bezbarwny, bezpłciowy i na siłę przedłużany. Niejako z rozpędu identyczna jest kolejna piosenka "Blue Lights". Rozwija się to przez dwie minuty i kiedy w końcu ma nastąpić clue programu, dostajemy coś bardzo przeciętnego. Nie dzieje się tu nic a nic w warstwie muzycznej, ani melodycznej. I tak właściwie jest do końca. Piosenki mają jakiś potencjał, ale wydaje się, że członkowie PGMG nie mają pojęcia co z nimi robić. Wyjątkiem jest "The Teeth Collector". Mocno pojechana gitara na początek, dobra perkusja, mocny wokal Zollo i otrzymujemy fantastyczny kawałek. Ostatnie cztery utwory to PGMG-owa średnia.

Dlaczego więc aż 6? Mają u mnie plusa za próbę odejścia od pierwszej płyty, nagrania czegoś nowego. Fakt, nie tak porażającego jak debiut, ale jednak czegoś innego. Chwała im za to. Mam nadzieję, że za dwa, trzy lata ukaże się ich trzeci album. A trzeba powiedzieć, że w rocku tradycja genialnych, trzecich albumów jest wyjątkowo bogata. Miejmy nadzieję, że Pretty Girls Make Graves dołączą do niej...

P.S.

"Pretty Girls Make Graves" to oczywiście piosenka The Smiths. Zollo i spółka ponoć za Smithsami nie przepadają. No cóż, Jacek Ziober też nie lubi Ronaldo...

Jakub Radkowski (16 grudnia 2003)

Oceny

Jakub Radkowski: 6/10
Średnia z 7 ocen: 7,14/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także