Ocena: 7

Siema Ziemia

Siema Ziemia

Okładka Siema Ziemia - Siema Ziemia

[Alpaka Records; 23 kwietnia 2020]

Ostatnio na Ziemi dzieje się, oględnie mówiąc, nie za dobrze. Wydawałoby się więc, że zdecydowanie bardziej pożądany byłby konkretny odlot, niż twarde lądowanie na tym padole łez. Tymczasem panowie mówią nam: „Siema Ziemia”, przybywając z równoległego świata akustycznej elektroniki. Kwartet postanowił przekuć energię z kolektywnej muzyki improwizowanej w loopy charakterystyczne dla muzyki elektronicznej.

Co ważne jednak, w przeciwieństwie do tradycyjnych elektronicznych albumów brzmienie tego właśnie wykreowane zostało wyłącznie przez żywe instrumenty. Na perkusji zagrał Andrzej Konieczny, na gitarach – Fryderyk Szulgit, na saksofonie – Kacper Krupa, a na basie i moogu – Paweł Stachowiak, znany m.in. z zespołu Kroki, Hatti Vatti, kolektywu EABS czy debiutującego ostatnio (skądinąd w świetnym stylu) jego zmniejszonego składu o nazwie Błoto. Na płycie „Siema Ziemia” panowie dodatkowo mieli do dyspozycji także syntezatory. To właśnie instrumentarium pozwoliło muzykom odtworzyć struktury klubowych odgłosów.

Zespół, choć przyziemny z nazwy, serwuje nam muzykę przestrzenną, pełną powietrza i wolności. Na albumie znajdziemy jej różnorodne odcienie. Na przykład słuchanie najlepszego (i najdłuższego) na płycie „Fokju” czy „Puszczyka” przypomina głębinowe nurkowanie w przestworzach; jazgoty na okołometalowym „Fokinosom” i piłowanie gitar na „Suburbs” – szarżowaną jazdę po obrzeżach swojej świadomości z obowiązkowym paleniem strun. Każdy z utworów składa się z prostych, zapętlonych motywów, które, powtarzane jak mantra, wprowadzają słuchacza w transowy stan.

W opisie projektu muzycy deklarują, że wierzą w moc kultury elektronicznej, która miałaby zbliżać człowieka do osiągnięcia swoistego katharsis. Co ciekawe, rzeczywiście bitowe loopy z „Siema Ziemia” w połączeniu z przestrzennymi dźwiękami mają w sobie coś z pierwotności, sprawiają wrażenie organicznych. Paradoksalnie więc właśnie brzmienia ze, zdawałoby się, odległych galaktyk elektronicznych pozwalają słuchaczowi na powrót do korzeni i zajrzenie w głąb siebie. W powtarzalności zaś bardzo łatwo odnaleźć spokój i ukojenie, a te, w połączeniu z muzycznym przeżyciem, od katharsis dzieli w zasadzie niewiele.

Debiutancki album zespołu Siema Ziemia stanowi idealny balans między jazzowym, spontanicznym tworzeniem a prostotą melodyczną tanecznych utworów klubowych. Jego kosmiczna energia będzie w stanie zauroczyć miłośników muzyki improwizowanej, skłaniając ich do ruszenia palcem w bucie. Sprawdzą się także u tych, którzy niecierpliwie oczekując na ponowne otwarcie rave'owych klubów, nie ustępują w poszukiwaniu elektro.

Karolina Prusiel (22 maja 2020)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także