Ocena: 6

Poppy

I Disagree

Okładka Poppy - I Disagree

[Sumerian; 10 stycznia 2020]

I'm Poppy, I’m Poppy, I AM Poppy, I’m Poppy, I’m Poppy, I AM Poppy / I’m Poppy, I’m Poppy, I AM Poppy, I’m Poppy, I’m Poppy, I AM Poppy...

Jeśli ktoś kojarzy twórczość internetową Poppy, ten wie, jak ciężko zaklasyfikować ją do konkretnego nurtu. Psychodeliczny humor balansuje gdzieś pomiędzy creepiness a cutness. Ujmująca stylizacja artystki nie przeszkadza jej w poruszaniu depresyjnej tematyki, a monologi pełne uśmiechu zamieniają się w zbiorowisko nihilistycznego kontentu i egzystencjonalnego bezsensu. Zwykły wywiad z rośliną o swoich uczuciach zamienia się w konkluzję, że zarówno Hilary Clinton, jak i Donald Trump są zgnili i pretty gay. Czasami ciężko się w tym połapać, trudno się w tym odnaleźć: skaczemy ze skrajności w skrajność.

Gdy usłyszałem pierwszy raz singiel „Concrete”, uznałem, że ciężko będzie znaleźć równie kompetentną osobę do sklejania ze sobą stylistycznie odmiennych gatunków. Bubblegum pop łączył się tu dość bezszwowo z różnymi wpływami metalowymi. Co prawda czuć było, że to drugie było niejako na doczepkę, ale mało słyszałem w życiu podobnych kolaboracji. Mistrzowie łączenia skrajności, czyli Japończycy, mieli swój Babymetal. Lisa miała parę kultowych openingów i endingów. Mike Patton wklejał do piosenek italo-pop. Angel Marcloid jako Fire-Toolz stworzył vaporwave-metalowe dziwactwo w postaci „Drip Mental”. Beetwen the Buried and Me maksymalnie poszerzali różne popowe wpływy i chwytali się absolutnie wszystkiego. Co prawda wszystkie te projekty były bardzo ciekawe, ale żaden nie przekonał mnie w pełni, że coś nie było robione niejako na siłę. W zasadzie jedynie w pełni udana fuzja dokonała się moim zdaniem na płycie Sigh „Imaginary Sonicscape”, gdzie klasyczni black-metalowcy zrobili małe fusion z wpływami bitelsowskimi.

„Concrete” było co prawda nieco kanciaste, ale spełniało moje podstawowe kryterium: całkiem niezłą zabawę formą. Uznałem, że to całkiem niezła przystawka i próbka czegoś szerszego, a postać tak nietuzinkowa jak Poppy jeszcze mocniej dokręci śrubę. Okazało się, że niekoniecznie. Oprócz wspomnianego singla w podobnej konwencji mamy jeszcze rozkrzyczane i lekko heavy-metalowe „Bite Your Teeth” i być może najlepsze na albumie „Anything Like Me”, gdzie jej deklaracja o nowym „mrocznym” rozdziale kariery oraz dynamiczny beat mieszają się naturalnie z klawiszowo-akustycznymi łagodnymi wstawkami i uspokajającym mostkiem. Album, który sobie założyłem mógłby zawrzeć się w zasadzie w tych trzech piosenkach. Praktycznie cała reszta opiera się na dość schematycznych i standardowych patentach popowych i metalowych, które w zasadzie się nie zazębiają. W zasadzie oprócz końcówki „Concrete” (co niestety jest połączone z ciarkami wstydu w postaci skandowania pseudonimu artystki) brak tu łatwych do zapamiętania motywów na miarę epki „Choke”: „Nothing I Need” to urocza ballada (co jest najgorszą reklamą samą w sobie), „Sit/Stay” to agresywna elektronika tylko z nazwy, a „Don’t Go Outside” to industrial jakiego raczej nie potrzebujemy.

Pomimo tego wszystkiego album Poppy to wciąż lepszy koncept niż większość bezpłciowych jednowymiarowych albumów popowych i metalowych. To wyłącznie problem autora tej recenzji, że chciał coś w rodzaju pastiszu, niż fachowości i dobrze wykonanej roboty. Frustracja artystki wydaje się jak najbardziej autentyczna, pociąg do Marylina Mansona realny, a opuszczenie Titanica Sinclaire’a oczyszczające. Ma to co prawda bardziej twarz Fever 333 w zastępstwie równie miernego Diplo, ale jest to ciekawy krok naprzód. Najgorsze co prawda są recenzje mówiące o odcięciu się od popowej przeszłości, tworzeniu w końcu prawdziwej muzyki z pazurem w zastępstwie plastiku, ale metalowe motywy naprawdę dodały trochę charakteru muzyce Poppy. Całkiem zgrabnie pasuje to do jej nihilistycznie-ironicznego wizerunku, a teksty o mistyce, religii i wojnie nuklearnej idealnie wpasowują się do pokręconych założeń albumu. Szkoda, że tylko założeń. W zasadzie najlepszą recenzją w kontekście całości wydaje się jej własny film. Jeśli tego rodzaju futurepop naprawdę jest przyszłością, to miejmy nadzieję, że będzie lepszy niż ten cały przeklęty 2020, który patrzy na nas groźnie niczym okładka „I Disagree”.

Mateusz Mika (21 lutego 2020)

Oceny

Michał Weicher: 6/10
Grzegorz Mirczak: 5/10
Średnia z 2 ocen: 5,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także