Ocena: 8

Have A Nice Life

Sea of Worry

Okładka Have A Nice Life - Sea of Worry

[The Flenser; 8 listopada 2019]

Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby Ian Curtis nigdy nie popełnił samobójstwa i Joy Division nagrywałoby dalej? Czy poszliby w jeszcze bardziej gotyckie klimaty, czy też raczej w stronę tego, co znamy jako New Order? Have A Nice Life, pomimo wyraźnych inspiracji, oczywiście nie jest Joy Division, ale ich dyskografia stanowi w pewnym sensie swoistą paralelę; ba, nawet kolorystyka dwóch pierwszych albumów zgadza się z „Unknown Pleasures” i „Closer”. „Sea of Worry” stanowi poniekąd odpowiedź na zadane na wstępie pytanie dotyczące manchesterskej grupy: ten album stanowi bowiem projekt zmartwychwstania rozpisany jeszcze w grobie. To połączenie czerni i bieli – szarość.

Trzecia płyta Have A Nice Life jest dziełem konsekwentnym: łatwo wyczuć na niej klimat obecny zarówno na „Deathconciousness”, jak i na „The Unnatural World”. Echa pierwszej płyty słychać w takich kawałkach, jak „Bloodhail” i „Deep, Deep”. HANL sięga tu do korzeni post-punka i jego gotyckiej odnogi; jest mrocznie, ale to mrok gniewu bądź frustracji. Dopiero „The Unnatural World” prezentuje mrok smutku, depresji, który owszem, był też niejako obecny wcześniej, ale to właśnie tutaj odsłania się w pełnej okazałości. Jeżeli „Deathconciousness” było epitafium, to „The Unnatural World” można określić mianem soundtracku procesji pogrzebowej, z przebudzeniem we wnętrzu trumny włącznie. Oba te wątki są obecne na „Sea of Worry”, z tym, że tutaj mamy do czynienia z mozolnym procesem wygrzebywania się spod ziemi.

„Sea of Worry” muzycznie stanowi powrót do surowego post-punkowego brzmienia. Otwierające album kawałek tytułowy oraz „Dracula Bells” wydają się wyjątkowo rockowe: gitary brzmią w nich niemal naturalnie, doskonale wpasowując się w atmosferę obu utworów. W „Sea of Worry” ich jęki na tle powtarzalnego basu malują w głowie słuchacza obraz wzburzonego morza: sztorm, błyskawice, wysokie fale – to wszystko jest tam obecne w formie dźwięków. Z kolei w „Dracula Bells” to właśnie gitary zdają się być bardziej repetytywne, natomiast gotycki bas przywołuje widok starego zamczyska tytułowego krwiopijcy. Mocny charakter tych dwóch utworów to jednak nic przy tym, co dzieje się na „Trespassers W”: to utwór, jaki Interpol chciałby teraz napisać. Gitary napierają na słuchacza z całych sił, ale chwytliwy główny riff nie pozostaje jednak banalny – choć nie jest zbyt rozbudowany, przez cały utwór przechodzi nieustanną transgresję (a przynajmniej takie sprawia wrażenie). Industrialny wątek, wprowadzony przez „Science Beat” oraz ambientowe „Everything We Forget”, choć wydaje się być nieco monotonny, daje ostatecznie poczucie wewnętrznego spokoju, ciszy po burzy z początku albumu.

Dwa ostatnie utwory to z kolei odwołanie do przygnębienia towarzyszącego „The Unnatural World”. „Lords of Tresserhorn”, niepokojące w wymowie i klaustrofobiczne w odbiorze, budzi poczucie izolacji – to, czy jest ona chciana czy nie, zależy już od słuchacza. Trzynastominutowe „Destinos” jest już całkowicie przytłaczające: otwierające utwór przemówienie kaznodziei dotyczące wątpliwości, jak miłosierny Bóg mógł dopuścić do istnienia piekła, to idealne preludium do atmosfery desperacji, jaka towarzyszy nam przez cały czas jego trwania. Teksty natomiast są przedłużeniem wewnętrznego paraliżu, jaki towarzyszy Danowi Barettowi od zawsze. Ich ponura wymowa doskonale wpasowuje się charakter albumu nawet w utworach wydających się być pozytywnymi momentami płyty. Choć znajdziemy w nich nieco więcej odwołań do Boga, ma się wrażenie, że w świecie Baretta jest on już od dawna martwy, o ile w ogóle kiedykolwiek żył.

„Sea of Worry” stanowi zatem naturalną kontynuację tego, czym jest Have A Nice Life. Niektórzy twierdzą, że to najsłabszy album w ich dyskografii i rzeczywiście w świetle powyższego stwierdzenia może się wydawać, że nie ma na nim miejsca na eksperymenty czy innowację. Trzeba jednak pamiętać, że negatywne emocje to nie tylko frustracja i smutek – jednak o wiele częściej to przytłaczająca szarość codzienności.

Marcin Kornacki (18 grudnia 2019)

Oceny

Marcin Małecki: 8/10
Michał Weicher: 6/10
Średnia z 2 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kardamon_95
[25 grudnia 2019]
Aha czyli ten album HANL wcale nie jest słaby bo jest nudny, on jest celowo nudny bo ludzie mają nudne życia i to czyni go dobrym. A czerń i biel dają szarość. Typie weź już nie pisz więcej.
Gość: Viper
[25 grudnia 2019]
Mordę lepiej zamknij

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także