Ocena: 7

The xx

I See You

Okładka The xx - I See You

[Young Turks; 13 stycznia 2017]

Na samym starcie pora na mały coming out: The xx od zawsze są moim guilty pleasure. Mam słabość do ich szkieletów piosenek, do popowych melodii ubranych w oprawę zapożyczoną z dorobku Young Marble Giants, do tej nastoletniej emocjonalności. Być może właśnie nastoletnia emocjonalność jest tutaj kluczem, bo – coming outu ciąg dalszy – debiut poznałem niedługo po premierze, na wysokości liceum, kiedy jadąc pociągiem do ówczesnej dziewczyny, słuchałem The xx przy wschodzie słońca. Brzmi naiwnie i gówniarsko, ale w tamtej chwili nie było płyty, która pasowałaby bardziej. Zresztą i bez tej całej otoczki ich debiut się bronił: połączenie wokali na granicy szeptu, dużej ilości pogłosu, świetnej, nienachalnej produkcji oraz bardzo konsekwentnego wizerunku opartego na tytułowym iksie przyniosło album, który zdecydowanie wyróżniał się spośród ówczesnej brytyjskiej alternatywy.

Wszyscy o The xx trąbili, w efekcie czego zespół stał się ulubieńcami słuchaczy alt-popu oraz w międzyczasie dorobił się całej zgrai swoich epigonów, począwszy od MS MR aż po Mary Komasę. I mimo że spore grono ich odbiorców było jednocześnie miłośnikami Florence and the Machine, to samym Iksom nigdy nie można było odmówić dobrego gustu muzycznego: ich supportami na przestrzeni lat byli między innymi John Talabot, Glasser i Warpaint, a wśród inspiracji wrzuconych bezpośrednio ze studia nagraniowego na playlistę na Spotify znalazły się takie artystki, jak Solange, Björk czy Jenny Hval.

Następca debiutu, „Coexist” z 2012 roku, był próbą zmiany kierunku. Próbą, o której sam zespół prawdopodobnie chce zapomnieć (takie wrażenie można odnieść patrząc na aktualne setlisty zespołu), mimo że był całkiem udaną, delikatnie zanurzoną w tanecznej oprawie, próbą opowieści o rozpadzie związku. „I See You” nie popełnia błędu poprzednika i nie zatrzymuje się w pół kroku. Sukces solowego wydawnictwa Jamiego xx, „In Colour”, dał grupie odwagę, aby raz jeszcze spróbować połączyć zamiłowanie do tańca z dobrze znanymi z poprzednich płyt środkami: spogłosowaną gitarą, wyraźnym basem oraz wokalnymi dialogami między Romy Madley Croft i Oliverem Simem. W efekcie powstał album, który jest wypadkową wszystkich trzech osobowości tworzących zespół i który jawi się jako najlepiej zbudowany spośród wszystkich krążków The xx. Wprawdzie „On Hold” oraz „Say Something Loving”, single pilotujące „I See You”, nie oddają do końca atmosfery płyty i średnio sobie radzą jako osobne byty, to jako element całości spisują się bardzo dobrze.

To, że muzyka londyńczyków nabrała innego charakteru, słychać już od pierwszych sekund. Opisywane już chyba na wszelkie możliwe sposoby zsamplowane dęciaki, które rozpoczynają otwieracz płyty, „Dangerous”, można uznać za najlepszy dowód na zmianę podejścia do tworzenia kawałków. Silnie wykorzystywane sample na przestrzeni całego „I See You” tylko to potwierdzają – zespół nie boi się sięgać po fragmenty cudzych kompozycji w celu uzupełnienia swoich utworów i nadania im odpowiedniej głębi. Przykładem niech będzie „Lips” opierające się w dużej mierze na wycinkach z „Just (After Song of Songs)” Davida Langa i przez to nabierające zupełnie innego klimatu, niż miał ten utwór w pozbawionej sampli wersji live.

Na trzecim albumie grupy znajdziemy też momenty przywołujące atmosferę z debiutu, jak chociażby „Performance”. Bartek Chaciński porównał ten utwór do dokonań Portishead, a mi nie pozostaje nic innego, jak się z tym zdecydowanie zgodzić: wystarczy najpierw posłuchać tej wersji „Wandering Star”, a zaraz potem wspomnianego utworu The xx. Innym highlightem albumu jest dla mnie „Brave For You”, utwór dedykowany nieżyjącym rodzicom Romy, w którym przeplata się nie tylko poruszający wokal, ale również lekko patetyczna oprawa, która swoim tempem mimo wszystko próbuje zaprowadzić słuchacza na parkiet. Na „I See You” znajdziemy też momenty zupełnie nieprzypominające dotychczasowych kawałków zespołu, jak chociażby „A Violent Noise”, bardziej kojarzące się z solowym materiałem Jamiego, czy „I Dare You”, prawdopodobnie najbardziej taneczny utwór w dorobku grupy.

Przeglądając różne głosy na temat „I See You”, najbardziej rzuca się w oczy fakt, że ta płyta jest w stanie trafić do bardzo różnego grona odbiorców, co tylko świadczy o sile tego materiału. Oczywiście, można w tym miejscu narzekać na tempo zmian, na uparte trzymanie się tego przestrzennego minimalizmu, ale dla mnie nie są to żadne wady – swoją publikę trzeba zmieniać powoli i stopniowo przyzwyczajać do nowych rzeczy. Londyńskie trio na wysokości trzeciej płyty opanowało tę sztukę do perfekcji.

The xx na „I See You” są prawdopodobnie w swoim najlepszym momencie: już zahaczający o mainstream, ale mimo wszystko jeszcze bardzo dobrze odnajdujący się w świecie alternatywy. Już headlinerzy, ale nadal tacy nieśmiali. Solowy debiut Jamiego pomógł im znaleźć odpowiedni sposób wyrazu, który połączył ich zamiłowanie do popu i klubów z pogłosem i przestrzenią. Jednocześnie powoli przygotowują sobie publikę na znacznie poważniejsze zmiany gatunkowe, tak przynajmniej czuję. Przy okazji recenzji „Depression Cherry” Beach House wyraziłem obawy, czy brytyjskie trio dotrzyma kroku duetowi z Baltimore. Okazało się jednak, że Iksy poszły zupełnie inną drogą – drogą, która wygląda na taką w sam raz dla nich.

Marcin Małecki (24 lutego 2017)

Oceny

Marcin Małecki: 7/10
Michał Weicher: 6/10
Piotr Szwed: 5/10
Średnia z 3 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kuba
[24 maja 2020]
świetna recenzja
Gość: cienias
[28 lutego 2017]
Przecież to słaba płyta, jakoś trafniejsza była recenzja na Porcysie ale dla mnie też nie do końca

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także