Taco Hemingway
Wosk
[Self released; 26 lipca 2016]
„Z jednej strony jestem wszędzie, z drugiej wciąż mnie nie ma” - to, mam nadzieję, słowa będące wyrazem samoświadomości, a jednocześnie doskonała recenzja „Wosku”, czyli materiału który, co zrozumiałe, wywołał bardzo dużo zamieszania, ale też nie doczekał się żadnej porządnej interpretacji, stając się punktem wyjścia albo kuriozalnych zachwytów, kreujących młodego rapera niemal na wynalazcę języka polskiego, albo kpiarskich komentarzy. Może z tą merytoryczną ciszą latem 2016 roku wokół „najgłośniejszego muzyka” ostatnich lat coś jest na rzeczy. Jaki jest Taco, każdy widzi. Po oszałamiającym sukcesie Filip Szcześniak wraca do sprawdzonych patentów, przypomina w ten sposób o swojej obecności, ale i nieobecności – odmieniając przez przypadki klasyków polskiej kultury, nawiązując do współczesnej napiętej sytuacji w Europie, stosując momentami zgrabny, a przeważnie czerstwy kolaż popkulturowych aluzji (diss na Magdę Gessler, żarcik z Dawida Podsiadły), odsłania brak ciekawych pomysłów i niebezpiecznie dryfuje w stronę przedwczesnego benefisowania własnej twórczości. „Pisanie o sobie” na „Wosku” obnaża pustkę. Czy to zarzut? Sam nie jestem pewny, bo może właśnie na tym polega bycie „głosem pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia”. Jak pytał Bisz: „O czym są dzisiaj teksty, o czym są całe życia?” Dzisiaj ludziom właściwie wydaje się, że istnieją – poprzez wrzucanie do mediów społecznościowych absurdalnej ilości zdjęć, zagłuszanie nudy kupowaniem niepotrzebnych produktów, pisanie za długich recenzji przeciętnych płyt, staramy się nieskutecznie udowodnić, że to, co robimy ma jakiś sens.
Ok, czuję, że pulsują wasze bzduromierze. Wątpię by aż takie ontologiczno-demaskatorskie intencje przyświecały Szcześniakowi. Po prostu, pracując nad, mam nadzieję, interesującym albumem, postanowił o sobie przypomnieć i wrzucić do sieci kawałki, o których w najlepszym wypadku można powiedzieć, że dużego wstydu nie przynoszą. „515” mogłoby być dobrym numerem, ale jest szkicem tekstu, „Szczerze” to, szczerze mówiąc, słowny bajzel, zlepka przeciętnych wersów bez większego związku ze sobą. Najgorsze są jednak „Koła” będące jakimś nieudanym, rytmicznym i lirycznym, autoplagiatem, jakby napisanym na zamówienia kapeli Taco i Wiewiórki. „Trójkąt warszawski” był niezwykle świeżą opowieścią o miłości w czasach naszej popkultury, „Umowa o dzieło” rozszerzała pole tematów i muzycznych rozwiązań. „Wosk” natomiast kręci się wokół znanych historyjek, refleksji, wzruszeń i brzmień. Ponoć Taco nie śpi, bo „modyfikuje kanon”. Kanon jednak jak na razie może spać spokojnie.
Komentarze
[16 sierpnia 2016]
[14 sierpnia 2016]
[13 sierpnia 2016]
[9 sierpnia 2016]
[6 sierpnia 2016]
Fragment o "Trójkątach i kwadratach", które robią "tyle koła" - to ewidentny przykład słownego komizmu, tylko że problem wg mnie polega na tym, że takie hasełka są strasznie banalne, niewiele wnoszące. Każda osoba w miarę świadoma językowo (a Taco do nich z pewnością należy) może takich gier słownych, nawiązujących do tytułów płyt czy piosenek, tworzyć multum: "Trójkąt warszawski" jest genialny do kwadratu, "Wosk" topi entuzjazm słuchacza w szybkim tempie, "Koła" świadczą o tym, że Taco wpadł w błędne koło... To naprawdę nie jest szczególnie trudne. A że Szcześniak bywa "wielowarstowy", to się zgadzam i się na ten temat obszernie rozpisałem w recenzji "Umowy o dzieło". Tym razem wielowarstwowości zwyczajnie nie widzę.
[5 sierpnia 2016]
[5 sierpnia 2016]
[5 sierpnia 2016]