Ocena: 7

Ryuichi Sakamoto, Alva Noto & Bryce Dessner

The Revenant

Okładka Ryuichi Sakamoto, Alva Noto & Bryce Dessner - The Revenant

[Milan Records; 25 grudnia 2015]

W recenzjach „Zjawy” na pierwszy plan przebijają się najczęściej cztery wątki. Po pierwsze, monumentalne panoramy Emmanuela Lubezkiego, który hojnie częstuje nas planem totalnym, ilustrując tym samym, jak śmiesznie mali i nieistotni jesteśmy w zestawieniu ze światem natury. Po drugie, reżyserski sznyt Alejandro Gonzáleza Iñárritu, który po cudownym zeszłorocznym „Birdmanie” czy niegdysiejszym „Amores Perros” na dobre zakotwiczył w gronie twórców, na których filmy czeka się już wiele miesięcy przed premierą. Po trzecie, zapadająca w pamięć rola DiCaprio, choć ten miał już pewnie w życiu kilka lepszych epizodów („Wilk z Wall Street”!), ale trudno chyba o równie modelowo skrojony pod Oscary. Po czwarte wreszcie, splendor spadł na, świetną swoją drogą, scenę z niedźwiedziem grizzly (oto i nasz miś).

W całym tym bogactwie kontekstów zaskakująco często zapomina się o ścieżce dźwiękowej, a przecież to właśnie w dużej mierze dzięki niej chłód, którego doświadcza poobijany Glass przemierzający w przemokniętym stroju zaśnieżone pustkowia, tak bardzo odczuwamy na własnej skórze. Nie mówiąc już o tym, że Carsten Nicolai i Ryuichi Sakamoto pojawiający się do spółki z Brycem Dessnerem (z The National) w creditsach filmu robiącego furorę w mainstreamie to rzecz cokolwiek osobliwa. Nie jest to soundtrack bazujący na wyrazistych highlightach, choć motyw przewodni zapada oczywiście w pamięć, a ścieżka stanowiąca doskonałe uzupełnienie obrazu i podkreślająca przede wszystkim trudy wędrówki bohatera.

Ambient, a nawet glitch, przenika się tu więc z delikatnymi partiami orkiestrowymi (m.in. wiolonczela czy skrzypce), a pomiędzy ich subtelny flirt wdzierają się co jakiś czas nadające klimatu naleciałości, jak choćby brzmienie odzwierciedlające podmuchy lodowatego wiatru („Glass And Buffalo Warrior Travel”) czy świata przyrody („Final Fight”). Gdy odpalam sobie czasem ten soundtrack bez wizualnego kontekstu, autentycznie robi mi się zimniej, więc na podświadomość, w powiązaniu z majaczącymi w głowie kadrami, rzeczywiście działa on wybornie. Ponadto melancholijna muzyka tła, jak „Church Dream” oraz „Discovering Buffalo”, przeplata się tu z kompozycjami, które samodzielnie mogłyby stanowić o sile niejednego krążka, jak choćby „First Dream”, „Imagining Buffalo” czy ciekawie ewoluujące w czasie „Cat & Mouse”.

Muzyka w filmach Iñárritu jest i będzie już pewnie stałym elementem znacząco wpływającym na wartość jego produkcji – wystarczy przypomnieć sobie przewijającego się co jakiś czas w „Birdmanie” perkusistę. A już tak zupełnie na marginesie, dobrze, że okolicznościowy żart, że DiCaprio dostanie Oscara za rolę pierwszoplanową dopiero wtedy, gdy galę poprowadzi Steve Harvey, jest już nieaktualny.

Wojciech Michalski (29 lutego 2016)

Oceny

Piotr Szwed: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: a v
[31 marca 2016]
Niezła muzyka do przecenionego, kiczowatego i nieudanego filmu.
Gość: leo
[29 lutego 2016]
Fuck Steve Harvey

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także