Ocena: 8

UNKLE

Never Never Land

Okładka UNKLE - Never Never Land

[Universal/Mo; 23 września 2003]

Głównymi trzema powodami do zakupu debiutu U.N.K.L.E byli zapewne Richard Ashcroft, Thom Yorke i (dla nielicznych, wówczas wtajemniczonych) Badly Drawn Boy. Piszę oczywiście z perspektywy Polski, na Wyspach był to jeden z najbardziej wyczekiwanych debiutów drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. I właściwie oprócz utworów ze wspomnianymi artystami i uroczego Bloodstain niewiele więcej na tej płycie działo się rzeczy mogących zainteresować fana rocka. Z Unreal wysnuto co prawda genialny Be There z gościnnym udziałem Iana Browna, ale to było trochę później. Innymi słowy - Psyence Fiction było płytą nierówną, którą najlepiej słuchało się opuszczając co poniektóre utwory (a ja biedny, posiadając kasetę, skazany byłem na przewijanie, jeśli ktoś pamięta, co to magnetofon...).

Z takim mniej więcej założeniem podszedłem do nowej płyty: Posłuchamy singielka, skip, potem Josh Homme, skip, Ian Brown, skip, 3D, skip, Joel Cadbury i kończymy słuchanie (uwaga dla fanów Pulp - Jarvis Cocker nie śpiewa, a jedynie gra na tej płycie). Wystarczyło na szczęście nie wyłączyć płyty po The Glow z gościnnym udziałem wokalisty South, żeby przekonać się o niewłaściwości takiego podejścia. Richard File okazał się godnym, a co więcej, bardziej rockowym następcą DJ Shadow-a w projekcie Unkle. W rezultacie powstała zupełnie inna płyta niż debiut. Sam Lavelle w wywiadach przyznaje się, że zaczął słuchać bardziej rockowej muzyki i jest w "piosenkowym" okresie swojego życia. No i super. Nawet jeśli lubi nowy "fucking" album Coldplay, nagrywa rzeczy... o wiele ciekawsze. Co najważniejsze - choć goście odciskają na płycie swoje piętno, ani przez chwilę nie mamy wątpliwości, że słuchamy nowej płyty U.N.K.L.E. No może z wyjątkiem The Glow, który jest utworem South, i na płycie South powinien się znaleźć (i tam lśnić). Produkcja Lavelle'a zawsze wzbudzała mój zachwyt i nie inaczej jest tym razem. Przyznaję się - dopiero internet uświadomił mi, że w Panic Attack wsamplowany jest motyw z She's Lost Control Joy Divsion, choć znam ten utwór doskonale. Fragment Changes Black Sabbath brzmi tak, jakby został napisany specjalnie na potrzeby intro albumu (OOOPS, polska wersja płyty sucks. Back and Forth bez tego sampla nie istnieje - przyp. rozczarowany red.)

To jest album nagrany wbrew wszystkim panującym modom. Długie utwory, nierzadko trwające powyżej 6 minut. Zero hip-hopu. Głos Richarda File, który śpiewa w czterech utworach nadając właściwie ton całej płycie, lokuje się gdzieś pomiędzy Ianem Brownem a Joelem Cadburym, nadając płycie senno-marzycielski nastrój. Charakterystyczna mgiełka niesamowitości unosi się nad płytą podobnie jak nad debiutem, przewagą nowej są jednak kompozycje - jedenaście równych, wpadających w ucho melodii. Soundtrack do snów pięknych to What Are You To Me?, The Glow czy Inside, jeśli ktoś woli koszmary powinien posłuchać choćby Safe In Mind czy I Need Something Stronger. Jak jeszcze zachęcić kogoś do posłuchania albumu?? Może wystarczy napisać, że na tej płycie po raz pierwszy od rozpadu The Stone Roses spotkali się Ian Brown i Mani. I że Reign z ich udziałem po paru przesłuchaniach powala bardziej niż pamiętne Be There, choć wcale nie jest tak przebojowe. Że na tej płycie można się przekonać, że Josh Homme jest już w pełni dojrzałym wokalistą, a nie kimś, kto z konieczności zaśpiewał na debiucie Queens Of The Stone Age. Tak można zachęcać, choć tak naprawdę najważniejszy jest fakt, że powstała piękna, dojrzała płyta, na której nie ma słabych momentów. "Idealna na długie jesienne wieczory", pozwolę sobie zakończyć tym oklepanym, ale pasującym tu powiedzeniem.

Afghan (22 października 2003)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 10/10
Kasia Wolanin: 8/10
Kuba Ambrożewski: 8/10
Piotr Szwed: 8/10
Krzysiek Kwiatkowski: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Średnia z 37 ocen: 7,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także