Coldplay
A Rush of Blood to the Head
[Capitol; 27 sierpnia 2002]
Było mieszkanie i był wieczór. Byłam tam też ja. Pomarańczowa tapeta na ścianie, pokój w stylu retro. Stare meble, zimno bijące od piwnicy i ja skulona na kanapie. Ujmując krótko - nieudana impreza. Zapewne nigdy by mi nie zapadła w pamięć, gdyby nie to, że właśnie w tamten październikowy wieczór, w tamtym kiczowatym mieszkaniu odkryłam, jaki Chris Martin jest boski. Znudzona, bezmyślnie gapiłam się w telewizor i nagle moje przymulone oczka wypatrzyły JEGO. Wił się niczym węgorz w teledysku do "In My Place". Jakiś chłopak z browarem zatańczył mi walca przed oczami i zmienił program. Decyzja podjęta w trymiga: jadę do sklepu muzycznego!
Tak oto w moje ręce trafiła najnowsza kaseta soft-rockowego zespołu Coldplay "A Rush of Blood to the Head". Po setkach przesłuchań niemiłosiernie skrzypi, falset Chrisa nie jest już tak nieziemsko uskrzydlony. Ale muzyka nadal zachwyca.
Podobno najważniejsze jest, żeby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa - Chris Martin perfekcyjnie przelewa swe myśli na papier (a raczej na laptopa). Na płycie dominują dwa tematy. Pierwszy i główny to "chwytaj dzień". Chłopaki z Coldplay są fanami "Stowarzyszenia Umarłych Poetów", ich dziadkowie i ojcowie powtarzali im, że nie ma co się zastanawiać, trzeba działać, ludzie umierają, wykorzystujmy czas odpowiednio... Drugim wątkiem są po prostu dziewczyny. Ich związki widać były udane, bo wszystko brzmi w stylu "dzień był piękny i wprawił nas w optymistyczny nastrój".
Początek niezwykle energiczny - "Politik". Och, wiele bym dała, aby zobaczyć Chrisa wykonującego tę pieśń na żywo! Potem przejście do prostego "In My Place". Ta piosenka wiekiem jest zbliżona do kompozycji zawartych na "Parachutes". Miała pojawić się na tej płycie, ale nie starczyło dla niej miejsca. Przez to, że została wydana na singlu, przejadła mi się. Grzechem było nie wspomnieć o fantastycznym "The Scientist"; za teledysk do tego utworu muzycy zgarnęli trzy nagrody MTV (uch, cóż za zaszczyt!). Tytułowe "A Rush of Blood to the Head" zaś, jest bodajże najlepszym utworem na całej płycie.
Coldplay się rozwija. Po pięknym "Parachutes" przyszła kolej na bajeczne "AROBTTH". Niestety, tylko nieliczni dostrzegają fenomen tej płyty. Ale ja - owszem. To dla mnie najlepsza płyta zeszłego roku. "Tak ładnie rośnie..." - zapatrzona w geniusz Coldplay jestem niczym biszkopt nabierający rumieńców w piekarniku. Chłopcy, czekam na kolejne wydawnictwa!
Komentarze
[12 kwietnia 2015]
[4 czerwca 2011]
[23 stycznia 2011]