[phpBB Debug] PHP Warning: in file /home/screenag/domains/screenag.linuxpl.info/public_html/content/dom/DomContent.php on line 97: htmlentities() [function.htmlentities]: Invalid multibyte sequence in argument
screenagers.pl - recenzja: Royal Headache - High
Ocena: 8

Royal Headache

High

Okładka Royal Headache - High

[What's Your Rapture?; 21 sierpnia 2015]

Ostrzegam na starcie czytelników radykalnie postępowych: „High” to wysoce emocjonalny pop rock, w dodatku wcale nie ironiczny. To nie jest album dla osób, które rockowe piosenki, a tym bardziej – ustrzeż nas, Boże - rockowe ballady dawno spisały na straty i wzruszenia z nimi związane łączą już tylko z „serowym” doświadczeniem, tanim sentymentalizmem, błędami nastolęctwa. Oczywiście nie ma tu stadionowej pompy, nie jest to również gest nostalgiczny, na jaki z powodzeniem – ale tam zadziałał szerszy kontekst - porwał się Greg Cartwright na ostatnim krążku Reigning Sound. Niedawny koncert Royal Headache w Sydney Opera przerwała policja, więc nie miejcie wątpliwości, jakie grupa ma korzenie. Na swoim drugim krążku punki z Sydney skupili się po prostu na pisaniu piosenek, w większości złamanych smutkiem, choć w energicznym opakowaniu. Chwaleni na forum Terminal Boredom i na Dusted Magazine, chwaleni w NME i na Pitchforku – chyba trafili w sedno.

EP-ka z 2010 roku zawierała już znakomite i śpiewne kompozycje, a pierwsze LP, kultowe, chociaż w mojej opinii bardzo nierówne, utrzymało charakterystyczny, garażowo-melodyjny ton. Przełomem był singiel „Stand And Stare” z 2013 r., czysto nagrany, delikatny i rzewny, niemal wpadający w kategorię „emo”. Tę ekspresję, łączącą punkową szorstkość z piosenkową emocjonalnością i chwytliwością, Royal Headache dopracowali do perfekcji na „High”, przekraczając już zupełnie ramy garage punka i pub rocka, i wychodząc do szerokiej publiki przede wszystkim z zaraźliwymi melodiami. Dziś należą już bardziej do tej piosenkowej drużyny z Australii, z Dick Diver i Twerps na czele. Koncerty grywają wspólnie z Home Blitz i Sheer Mag, tworząc wraz z nimi trójcę najlepszego punkowego popu w tym roku, a może nawet w ostatnich latach.

W tym miejscu warto w końcu wspomnieć o sine qua non tego sukcesu, czyli o wokaliście. Nie byłoby Royal Headache bez Shoguna, zbolałego, nierozpieszczanego przez życie faceta z silnie australijskim akcentem, który tak samo przekonująco wrzeszczy, co prowadzi całkiem bogate linie melodyczne. Nie bez powodu porównuje się go z jednej strony do Oi!-owego pieniacza, a z drugiej do wczesnego Roda Stewarta. Shogun śpiewa na „High” z imponującą charyzmą, potrafiąc dziarsko wyrzucać z siebie frustracje, ale też wzruszać tak, że włosy na rękach stają dęba. Nie każdego przekona, jak na intensywnego nadawcę przystało, ale trzeba uczciwie przyznać, że nie wyczuwa się w jego postawie śladu pretensji. Jako punk Shogun jest roztkliwiony, jako songwriter – wzburzony. Doskonałe połączenie.

A teraz piosenki. Przede wszystkim „High” to dziesięć utworów na równym poziomie (może poza trochę nijakim "Little Star"), więc nie ma sensu pochylać się nad każdym, a jedynie wybrać ulubione. Ogromną zaletą każdego albumu jest fakt, że zaskarbia nas już od pierwszego utworu, i tutaj się to udaje. „My Own Fantasy” to świetny reprezentant całego zestawu – jeden akord i wrzask z charakterystycznym, lujowskim „I” na starcie, zwiastują numer w stylu Cock Sparrer, ale po chwili tę surowość przełamuje przebojowa melodia. W tej kategorii jeszcze lepiej wypada kawałek tytułowy. To właśnie tu mamy łudząco Oi!-ową przyśpiewkę (zwrotka), która ustępuje chwytającej za gardło melancholii w refrenie i mostku. Ścisły top tegorocznych piosenek. Z kolei w prowadzonym przez wyrazisty bas i gitary z podkręconymi wysokimi tonami „Garbage” udaje się chłopakom uchwycić dystynktywne brzmienie australijskiego punka, padając bardzo blisko Eddy Current Supression Ring (nawet w wokalu pobrzmiewa tu nonszalancja Brendana Huntleya). I podobnie jak ECSR odcinali się od wielu fałszywych postaw punkowych, nierzadko spotykając się z zarzutami, że są zbyt miękcy lirycznie, tak i Shogun dojrzale oddziela środowiska: „you're not punk, you're just scum”.

Osobnym tematem są kawałki dla serc wyjątkowo sentymentalnych. „Wouldn't You Know” to piękna, rozdarta klasyczna ballada, którą Shogun śpiewa delikatnie, niezachrypnięty, z klasą, udowadniając, że jest wokalistą nie tylko charyzmatycznym, ale również świetnym technicznie, o głębokiej barwie i sporych możliwościach ekspresji. Nietypowy utwór w zestawie, Shogun zresztą śmiał się z tego w wywiadzie dla Vice: „Singing a traditional love ballad to a bunch of Sydney punk kids is one of the most hardcore things you could do. Sing a pretty song to an Australian set of heteronormative people. Miss the mark and you’re really in deep shit.” Ryzyko się opłaciło. Inny rodzaj wzruszenia zapewnia „Carolina” - swojska, ciepła piosenka z klipem ładującym baterie sympatii, z jednej strony przypominająca prostolinijny, licealny rock z lat 80. (trochę The Replacements, trochę wczesne R.E.M.), z drugiej nieśmiertelną tradycję rockowych dedykacji. Ile to już szlagierów napisano o samej Karolinie? Link Wray, Neil Diamond, Status Quo, Cheap Trick, Fleetwood Mac – lista ciągnie się w nieskończoność. Royal Headache na pewno nie aspirują do dołączenia do zaszczytnego towarzystwa klasyków, ale w tym roku piękniejszego hołdu dla posiadaczki tego imienia na pewno nie usłyszycie.

Nie wspomniałem jeszcze o kilku świetnych numerach, jak choćby o desperackim „Love Her If I Tried”, rozpromienianym nieco w refrenie przez durowe akordy, albo o wieńczącym album „Electric Shock”, które, jak tłumaczy zabawnie Shogun, traktuje o uzależnieniu od kawy, i w którym wyczuwalny jest vibe The Saints, tak jakby na przypomnienie, że charakter Royal Headache niezmiennie ma źródło raczej w mocnej kawie, niż w angielskiej herbatce. O każdym z indeksów można napisać coś miłego, a jednocześnie o żadnym nie trzeba. To nie jest wielka płyta i piszący tę recenzję ma tego pełną świadomość. Ale „High” to mistrzostwo w swojej wadze, szczery, energetyczny piosenkowy haj, po który chętnie się sięga pomiędzy bardziej wymagającymi albumami. Lato się kończy, warto sobie znaleźć album, który będzie nas leczył z jesiennej apatii.

Karol Paczkowski (1 września 2015)

Oceny

Wojciech Michalski: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: eyama
[13 września 2015]
serowe doświadczenie xD
Gość: Pablo
[2 września 2015]
Czyli rock jakby jeszcze trochę żyje.
Gość: Ostatnio
[1 września 2015]
Wysokie noty - fajnie

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także