Ocena: 7

Ghostpoet

Shedding Skin

Okładka Ghostpoet - Shedding Skin

[PIAS; 2 marca 2015]

Wyobraź sobie scenę. A potem wyobraź sobie schodzącego z niej Mike’a Skinnera i pomyśl, że ktoś liczy na to, że to właśnie Ty przejmiesz po nim schedę. Jesteś dobrze rokującym artystą, a Twój styl to połączenie raperskiej swady z natchnioną melodeklamacją. Do tego w zanadrzu kryjesz niebanalne teksty i świeżo brzmiące instrumentale. Co robisz? A) jesteś uradowany, ale nie wytrzymujesz presji i nagrywasz słabe płyty; B) trzymasz poziom, ale zanadto starasz się spełnić oczekiwania krytyki – zostajesz kalką The Streets; C) masz to gdzieś, idziesz swoją ścieżką.

Poprawne rozwiązanie tego quizu na papierze jest banalnie proste. Co innego gdybyśmy naprawdę stanęli przed mikrofonem. Obaro Ejimiwe, poza tym że jakiś czas temu został pupilkiem Guardiana i ma na koncie nominację do Mercury Prize, naprawdę musiał dźwignąć na barki rzeczony ciężar (o ile skrupulatnie czytał recenzje na swój temat). Właśnie wyszła jego trzecia płyta, a on znowu rozwiązuje przytoczony test celująco. Mimo pochwał i oczekiwań ze strony krytyki, Ejimiwe pozostał pokornym gościem, który trzyma się obranej ścieżki i rozważnie dogląda swoje muzyczne poletko.

Gdyby wszystkie trzy długogrające płyty Ghostpoeta okutać w metaforę, tworzyłyby tryptyk. Debiutanckie „Peanut Butter Blues & Melancholy Jam” byłoby powrotem z pubu („just carry me home”), zapadaniem w półtrzeźwy spleen gdzieś na przedostatnim siedzeniu nocnego autobusu. Sofomor „Some Say I So I Say Light” to już głęboka bezsenna noc i obserwowanie migającego wyświetlacza telefonu („means I’m hearing dial tones”). Natomiast „Shedding Skin”, jak nietrudno się domyślić, jest w tym układzie porankiem. Oczywiście półprzytomnym, kiedy ocieramy powieki, ponownie chwytamy za telefon i z lekkim niedowierzaniem zerkamy na godzinę.

Powyższe nie oznacza wcale, że trzecie LP Ejimiwe to propozycja jednowymiarowa. Skojarzenie ze świtem zawdzięczamy przede wszystkim zmianie instrumentarium. Ghostpoet zrezygnował ze swoich sygnaturowych ponurych syntezatorów, trzasków i glitchy. Zamiast tego dostajemy organiczne brzmienie – album został w całości zaaranżowany pod kątem gitar (gra jego tradycyjny skład koncertowy: Joe Newman – gitara, John Calvert – bas oraz John Blease – bębny), które często opierają się na skali durowej. Wpuszczanie światła dostrzeżemy również na poziomie liryki – w końcu płytę wieńczą słowa „When we get up/Nothing in the world can stop us”. Ale nowa płyta Brytyjczyka to też chłodne utwory, jak niemal nokturnowe tytułowe „Shedding Skin”. Na szczęście eksperymentowanie z formą nie eliminuje najważniejszych składowych muzyki Ghostpoeta. Gdzieniegdzie kompozycje wzbogacają przesterowane gitarowe riffy, ale duszny nastrój zagubienia i wyobcowania jednostki na tle pędzącej metropolii jest nadal silnie obecny. Nawet jeżeli zainteresowanego wspiera swoim głosem Paul Smith z dość odległego brzmieniowo Maximo Park. Zresztą sprawa ficzuringów, jak już zdążył nas Ejimiwe przyzwyczaić, rozwiązywana jest ponownie w sposób bardzo subtelny. Goście nie stanowią dodatku specjalnego, raczej element komplementarny, użyczając głównemu aktorowi tzw. backing vocals (po raz kolejny pojawia się zmysłowa barwa znanej z poprzedniej płyty Lucy Rose).

Ghostpoet to niezły tekściarz, do czego obliguje go już sama ksywa. Wokalista przyznaje w wywiadach, że nie czuje się artystą politycznym, ale jednocześnie ma świadomość, że od politycznego kontekstu trudno jest uciec. Pewnie dlatego w jego liryce – często opartej na obserwacjach – dostrzeżemy rekwizyty prekariusza („no one knows what morning brings”) wtłoczonego w kierat pędzącego kapitalizmu (karty kredytowe, nieopłacone rachunki). Ejimiwe niegdyś pracował w call center i wyznał, że przyzwyczaił się do standardu życia warunkowanego niską pensją. Teledysk do dynamicznego „Off Peak Dreams” też nawiązuje do tej tematyki. A oprócz tego? Ghostpoet znowu analizuje relacje damsko-męskie („Sorry My Love, It’s You Not Me”), ale też imponuje swoją dbałością o brzmienie samego języka, co akruat dla jego muzyki stanowi duży plus („Whining kids will harden up/Maybe a couple quid in your palm”).

Jeżeli chodzi o spadkobierców Mike’a Skinnera, widziałbym w tej roli bezpretensjonalny, abnegacki duet Sleaford Mods. Obaro Ejimiwe, choć porównywany przez prasę do przytoczonego krajana, stworzył zupełnie odrębny świat, znakomicie lokując swój nietypowy sposób frazowania i głęboki szamański głos gdzieś na styku kilku gatunków muzycznych. A głównym jego wyróżnikiem, obecnym też na „Shedding Skin”, jest sublimacja natłoku myśli w jednocześnie kojące i niepokojące słowa, którym oddech zapewnia puls świetnie skomponowanej muzyki. I na tym zasadza się też sukces nowego wydawnictwa.

Rafał Krause (3 kwietnia 2015)

Oceny

Piotr Szwed: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Sosnowski
[30 kwietnia 2015]
nie chodzi mi o potraktowanie Ghostpoeta w kontekście Sufjana. dziwię się tylko, że w tak "szacownym" serwisie muzycznym zauważono dopiero teraz artystę, który ma swój niezaprzeczalny styl (flow) od początku oraz nagrał nie jeden "bardzo dobry album", ale już trzeci bardzo dobry album. zaś co do Sufjana, oczekiwania, że nagra "kopię" Illinois, są nierealne, biorac pod uwagę, że wszystko się zmienia, także życie artystów ;)
Gość: Kowal
[29 kwietnia 2015]
"Shedding Skin" to bardzo dobry album, ale dużo brakuje mu do genialności. Hip-hopowe "Illinois" jest gdzieś indziej.
Gość: Sosnowski
[27 kwietnia 2015]
boszzzz, jakie dziwne dyskusje pod recenzją płyty Sufjana... (kto pierwszy, kto pierwszy w Polsce go wyniuchał! hahaha). a Ghostpoeta nikt nie zna od początku? ;) od czasu płyty: 'Peanut Butter Blues & Melancholy Jam'? i teraz Screenagers go zauważają? może są linki do recenzji starych płyt w serwisie? no proszę, świat się zmienia ;) 7/10, rzetelna ocena ;) nikt nic nie skomentuje? ;)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także