Whirlwind Heat
Do Rabbits Wonder?
[Third Man; 15 kwietnia 2003]
W dzisiejszych czasach udanemu produktowi towarzyszą różne gadżety, które
przyczyniają się do wzrostu jego sprzedaży (plastikowe figurki, notesy i inne cuda) reklamujące filmy czy książki; rzadko są one jednak interesujące same w sobie. Podobną strategię na rynku muzycznym zastosował Jack White zajmując się produkcją płyty Whirlwind Heat. Album "Do Rabbits Wonder?" ma zwrócić uwagę na człowieka odpowiedzialnego za jego wydanie, ma to poprawić sprzedaż płyt The White Stripes.
Zespół Whirlwind Heat powstał w 1996 roku i od tamtego czasu udało mu się wydać tylko kilka singli. Możliwość nagrania debiutanckiego albumu panowie Damstra, Swanson i Holland, zawdzięczają znajomości z Jackiem Whitem. Gdyby lider The White Stripes nie sygnował swoim nazwiskiem produkcji płyty, nikt nie zwróciłby na nią uwagi. Co więcej, podejrzewam, że żadna wytwórnia, mimo mody na zespoły grające garażowy rock, nie podjęłaby ryzyka wydania "Do Rabbits Wonder?". Album Whirlwind Heat poza okładką i "kolorowym" nazewnictwem utworów nie zaciekawia niczym. Piosenki powstałe według schematu bas + perkusja + syntezator zlewają się w jedną całość, która tworzy żałosną kakofonię. Wyjątkiem jest tutaj singiel "Purple", w tym utworze wokalista nie wydaje z siebie odgłosów szczekania, gdakania, i innych pisków, a partia basu nie potęguje chęci zniszczenia odtwarzacza. Doskonałym komentarzem do sfery tekstowej albumu jest jego tytuł, do głębszych refleksji warstwa liryczna może skłonić jedynie króliki.
"Do Rabbits Wonder?" to jedna z najsłabszych płyt nurtu garażowego rocka. Nurtu, który bezpośrednio czerpie z dokonań innych artystów. Whirlwind Heat (przeciwieństwie do np. Jet) nie potrafią nawet powielać uznanych patentów na piosenki. Ich debiutancki album zagrany jest bez pomysłu i już po pierwszym przesłuchaniu słyszy się, że członkowie zespołu minęli się z powołaniem i powinni wybrać inny zawód.