Ocena: 8

Run The Jewels

Run The Jewels 2

Okładka Run The Jewels - Run The Jewels 2

[Mass Appeal/Sony RED; 24 października 2014]

Dla nikogo nie jest pewnie zaskoczeniem, że „RTJ2” także na łamach Screenagers otrzymuje dobrą notę. W końcu duet wychwala dziś każdy, nawet nie zajmujące się na co dzień hip-hopem magazyny: od Picza po Quietus. Taka zgodność wśród recenzentów zdarza się niezwykle rzadko – pomimo że przejrzałam sporo tekstów o tym albumie (niektórych gorszych, niektórych lepszych) żaden nie był negatywny. Cóż, wydaje się, że i ci co na hip-hopie zjedli zęby i ci, którzy od czasu do czasu posłuchają sobie Kendricka, poczuli, że Killer Mike i El-P zaproponowali coś, czego wszyscy łaknęliśmy jak kania dżdżu - alternatywę do wiecznie odgrzewanego kotleta gangsta rapu. Dzięki tej świeżości w kroku wybaczamy chłopakom drobne niedociągnięcia i w pełni możemy delektować się najbardziej nieoczywistym brzmieniem hip-hopowego krążka od dawien dawna.

Czemu dopiero teraz splendor i oklaski spłynęły na Run The Jewels? Przecież rok temu też wydali krążek, do tego, jak twierdzi część redakcji Screenagers, z lepszymi bangerami niż te na „RTJ2”. Sama nie jestem fanką ich poprzedniej płyty, głównie dlatego, że oprócz tych kilku legendarnych już hitów ciężko było mi bez znudzenia wysłuchać albumu od początku do końca. Ewidentne są tam zalążki geniuszu, brak jednak wykończenia. „RTJ2” to natomiast produkt w stu procentach kompletny. El-P doprowadził tu do mistrzostwa swoją bezlitosną produkcję. Jest brudno, drapieżnie i mrocznie, a wariacka motoryka nie daje ani chwili wytchnienia. Całość, razem z ostrymi gitarami i złamanymi bitami, nie przypomina niczego, co przesłuchałam w ciągu ostatnich 5 lat. Wybaczcie, ale nie mam słów, żeby opisać, jak ten krążek nakurwia!

Oklaski należą się też za brawurowe inspiracje i mam tu na myśli głównie Rage Against The Machine. Dla mnie ten zespół zawsze, nawet w latach głębokiego gimnazjum, był gdzieś obok System Of A Down i Nine Inch Nails synonimem niewybaczalnego obciachu. A tu proszę, chłopaki nie dość, że umieją wyciągnąć z żenującej dyskografii RATM interesujące elementy i ułożyć je w taki sposób, żeby nie tyle nie raziły, co powodowały autentyczny entuzjazm, to jeszcze zapraszają do współpracy Zacha de La Rocha. Posunięcie bardzo odważne i ryzykowne, ale ku mojemu zaskoczeniu kawałek z jego udziałem wcale nie wypada źle. Trust me, I’m a doctor.

Krążek nie miałaby jednak takiej mocy, gdyby nie Killer Mike, który zaliczył chyba najlepszy rapowy występ w swojej karierze. Od czasu debiutu RTJ, Mike udoskonalił techniczne umiejętności, dopieścił frazowanie i do perfekcji doprowadził rozkładanie ładunków emocjonalnych w wypowiadanych przez siebie słowach. Ciężkie syntezatorowo-gitarowe podkłady idealnie zgrały się z jego gwałtownym i brutalnym rapem, potwierdzając, że lansowanie się na nowych super czarnych bohetrów (spolszczenia FTW!) w grze, nie jest tylko próżnym prężeniem klaty. Niestety, przy arcygroźnej i agresywnej nawijce Mike’a El-P wypada trochę blado. Po pierwsze podkłady są dla niego zdecydowanie zbyt mocne. Po drugie barwa głosu poczciwego Producto i jego prawie spokojnie wypowiadane zwrotki nie są w stanie nawet w połowie dorównać wściekłym, rozemocjonowanym wersom wystrzeliwanym przez Killer Mike’a. To nie brak zaangażowania, ale po prostu niedopasowanie repertuaru.

Killer Mike’owi na płycie dorównała tylko Gangsta Boo, która na „Love Again” zarapowała chyba najbardziej wulgarną zwrotkę w historii femcee, za co ją, jako kobieta, szanuję. Wersy Boo są tak naprawdę lustrzanym odbiciem tych wypowiadanych na początku utworu przez Mike’a, jednak w momencie kiedy to kobieta przyjmuje rolę osoby w prostolinijny i dosadny sposób opowiadającej o swoich upodobaniach seksualnych, wszyscy czują się zniesmaczeni. Kawałek na pewno nie przypadnie do gustu tym, którzy nadal uważają, że dziewczyny nie powinny przeklinać, dla mnie jest jednak jednym z highlightów krążka. Leniwy, powściągliwy podkład tworzy duszną atmosferę, na tle której Gangsta Boo błyszczy nawet jaśniej niż na „Tonight” clipping.

Przypuszczam, że poruszenie wywołane przez „RTJ2” będzie skutkowało umieszczaniem go, bez względu na dalsze losy współpracy Killer Mike’a i El-P, pośród najważniejszych albumów tej dekady. RTJ trafili w czuły punkt spragnionej nieokiełznanej energii publiczności, stworzyli nie tylko wentyl bezpieczeństwa dla gromadzącej się w środku pary, ale co więcej dali słuchaczom możliwość uczestniczenia w nieskrępowanym żadnymi wytycznymi wielkich wytwórni, emocjonalnym wybuchu.

Katarzyna Walas (13 listopada 2014)

Oceny

Paweł Ćwikliński: 9/10
Dariusz Hanusiak: 8/10
Katarzyna Walas: 8/10
Wojciech Michalski: 8/10
Piotr Szwed: 7/10
Średnia z 6 ocen: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Wybierz stronę: 1 2
Gość: kornel
[15 listopada 2014]
Śmiechłem. Korn może być dobry, ale tylko jak masz 15 lat, nienawidzisz swoich rodziców, którzy nie puszczają cię na imprezę, wściekle masturbujesz się, bo żadna dziewczyna nie chce się z tobą umówić, a metal znasz tylko z mtv rocks.
Gość: Rick Deckard
[15 listopada 2014]
@mweicher
RATM - Korn, Senser, Snot, Incubus, Dub War / Skindred - praktycznie cały rap-rock i nu-metal, więc wsi też sporo zainspirowali, no ale to "ryzyko zawodowe" :)
NIN - Cubanate, Machines of Loving Grace, Sister Machine Gun, Chris Conelly, ale tu kwestia jest bardziej skomplikowana, bo tak naprawdę Trent i s-ka zmienili praktycznie rozległy pejzaż dźwiękowy lat 90-tych wyciągając szeroko pojęte wpływy industrialu z podziemia na światło dzienne. Trzeba zwyczajnie zrozumieć jak zmieniło się brzmienie wielu zespołów rockowych po tym, co pokazali NIN na pierwszych płytach. Nagle duże nazwy nie związane z industrialem zaczęły inkorporować mniej lub bardziej wyraźne elementy tego stylu, albo chciały mieć podobne klipy: od Danzig przez Soundgarden po nawet Anthrax. Wreszcie idole Trenta, na zasadzie sprzężenia zwrotnego, zaczęli czerpać z jego twórczości - najbardziej jaskrawy przykład to Gary Numan, którego dwa krążki z 1979 roku legły u podstaw "Pretty Hate Machine", a ok. 1994 roku on sam zaczął odbijać się od dna wędrując w stronę gothic-industrialu na płycie "Sacrifice". Mógłbym jeszcze wspomnieć współpracę Trenta z Bowiem, ale już mi się nie chce.

@kornel
Trolling? Nigdy w życiu. Muzyka to moja religia.
Gość: kornel
[15 listopada 2014]
obiektywnie dobra muzyka, wow, we've got a fine troll in here
Gość: mweicher
[15 listopada 2014]
a jakie zespoły inspirowały się RATM i NIN i były przy tym dobre?
Gość: Rick Deckard
[15 listopada 2014]
@ JP
No i obiektywnym świadectwem wartości tej muzyki jest jej oryginalność i zasięg oddziaływania. Oczywiście czasem ten zasięg jest bardziej wyraźny, jak w przypadku trzech przedmiotowych zespołów, które należą do mainstreamu, a innym razem nawet bardziej rozległy, ale ukryty, jak w przypadku takiego The Velvet Underground, który wyprzedził pewne zjawiska nawet o 20 lat, ale pozostawał w cieniu.
Skoro jednak o "czystej" muzyce mówimy, to warto zauważyć, że ta zawarta na debiucie RATM i chociażby na "Broken" albo "The Downward Spiral" NIN, mimo ponad dwóch dekad na karku, nic nie straciła ze swojej siły i wyrazistości. Wystarczy uczciwie posłuchać, zamiast kierować się śmiesznymi uprzedzeniami z czasów gimnazjum.
Gość: brt
[14 listopada 2014]
jazda po RATM i NIN?
a czego innego spodziewać się po serwisie wychwalającym Papa Dance ? :)))
Gość: JP
[14 listopada 2014]
"Jest coś, co się bardziej liczy?" - np. muzyka.
Gość: Rick Deckard
[14 listopada 2014]
@ walas
A co innego przesądza o klasie zespołu, jeśli nie TO? Są bardziej obiektywne wyznaczniki wartości w muzyce i ogólnie w sztuce niż wpływ na innych? Kto inny - jeśli nie ci wybitni - tworzą nowe i ważne zjawiska w muzyce? Przykład Nickelback, to strzał kulą w płot, bo oni są ledwie naśladowcami, i podążają za trendami. Poza tym to jakiś zespół wydmuszka wylansowany przez wytwórnię, która chciała zarobić na fali popularności post-grunge'u. No i nic nie mówiłem o fanach, bo to rzeczywiście nie ma żadnego znaczenia. Mówiłem tylko o tabunach zainspirowanych zespołów, a RATM i NIN - co by nie mówić - stworzyli całe rzesze followersów i zmienili właściwie sposób grania w swoich niszach. Jest coś, co się bardziej liczy?
Rozumiem, że ktoś może prywatnie nie lubić, bo np. urodził się za późno - ale lokować na zasadzie rzekomego oczywizmu w kategoriach "żenady" i "obciachu"? Chyba recenzent powinien mieć minimalną świadomość wagi pewnych nazw i zjawisk. W przeciwnym razie jest recenzentem podwórkowym.
To gdzie ten wyższy stopień wrażliwości muzycznej mam lokować, bo oczywiście jest taki, tylko nie wiem, czy pani recenzent dobrze wskaże.
Gość: walas
[14 listopada 2014]
Stworzenie podgatunku muzycznego, posiadanie naśladowców i wpychani do mainstreamu nie przesądza o klasie. Czasem jest wręcz odwrotnie, w końcu Nickelback ma dużo fanów. Ja przedstawiłam moje subiektywne odczucie, jeśli twoje jest inne - w porządku.
Gość: stroszek
[14 listopada 2014]
ciekawość pana Ricka jest ogromna, zwłaszcza gdy może kogoś skrytykować czepiając się jednego zdania długiej recenzji. panie Ricku, proszę samemu coś napisać, może w ten sposób nas pan przekona, że "trzeba być subwersywnym", to tak pięknie brzmi. co do innych komentarzy, zacytuję Monty Pythona: "bottom".
Gość: Rick Deckard
[14 listopada 2014]
@ walas
Co jest najniższego w bezkompromisowej energii debiutu RATM, który był na tyle zapładniający, że stworzył nowy podgatunek rocka i inspirował setki młodych kapel? Albo w pierwszych czterech/pięciu płytach NIN, które wepchnęły rocka industrialnego do mainstreamu i były na tyle świeże, że pociągnęły za sobą całą rzeszę naśladowców?
Podaj swoje typy zespołów, które trafiają w ten wyższy stopień wrażliwości muzycznej - pytam z ciekawości - chciałbym po prostu wiedzieć z jakim pułapem świadomości muzycznej mam do czynienia w przypadku pani recenzent. Trzy kapele w rejonach stylistycznych odpowiadających wymienionym kapelom - proszę.
Gość: JP
[14 listopada 2014]
kox i yosi swoimi komentarzami nieźle podsumowali poziom sporej części fanów spornych kapel.

Na marginesie to dość zabawne jak ludzie obruszają się na krytykę ich ulubionych zespołów.
Gość: walas
[14 listopada 2014]
wszystkie trzy zespoły doskonale trafiają w ten najniższy stopień wrażliwości muzycznej i lirycznej. tyle ode mnie, bo w zasadzie mark js dobrze skwitował. 19 lat skończyłam już niestety dawno. pozdrawiam
Gość: Rick Deckard
[14 listopada 2014]
@ marek js
"lewicującym zespole wydającym sumptem Sony" - rzeczywiście powód do obciachu. Wykorzystywanie szerokiego kanału dojścia do fanów ze swoim przekazem to taki grzech? Trzeba być sprytnym i subwersywnym. Poza tym pani recenzent chyba odnosiła się do muzyki, a ta jest bez zarzutu.
NIN - przeegzaltowany? Większość zajebistej muzyki jest przeegzaltowana - The Doors, Joy Division, Nirvana - zależnie od epoki. Co z tego, skoro NIN potrafili być perwersyjni, a zarazem przebojowi i niesamowicie oryginalni. Myślicie, że Run the Jewels osiągną chociaż połowę artystycznego rozmachu albo sławy, co ekipa Reznora?
Gość: marek js
[14 listopada 2014]
ja też nie mam pojęcia co może być żenującego w pop-metalu dla nastolatków sprzed dekady, lewicującym zespole wydającym sumptem Sony i przeegzaltowanym pop-industrialu. było w Tony Hawkach, musi być dobre!
Gość: kox
[14 listopada 2014]
Ile ta pani ma lat, ze RATM to zenada? Stawiam, ze 19
Gość: Rick Deckard
[14 listopada 2014]
Co jest niby żenującego w R.A.T.M., S.O.A.D. i NIN? Każdy z wymienionych jest na swój sposób wybitny (może poza S.O.A.D., ale oni są przynajmniej wyraziści) i wpływowy. Trzeba przebywać w jakimś dziwnym getcie towarzyskim, żeby nabrać uprzedzeń do tak mistrzowskich kapel.
Sorry, ale jak ktoś chce być recenzentem, to powinien odrobinę wznieść się ponad swoją rzeczywistość i spojrzeć trzeźwo na otaczający świat.
Gość: JP
[14 listopada 2014]
"I cry when angels deserve to die" i chyba wystarczy.

Cały czas waham się czy jedynka czy dwójka.
Gość: maciek
[14 listopada 2014]
R.A.T.M, S.O.A.D, N.I.N. - żenada ???? możesz rozwinąć ????
Wybierz stronę: 1 2

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także