Ocena: 6

Paweł Szamburski

Ceratitis Capitata

Okładka Paweł Szamburski - Ceratitis Capitata

[LadoABC; 26 września 2014]

Krótka piłka: będąc sympatykiem dokonań duetu Sza/Za, grupy Cukunft, działalności labelu i środowiska Lado ABC, nie mogłem nie pochylić się nad pierwszym solowym albumem Pawła Szamburskiego. Materiał z „Ceratitis Capitata” zagrany jest w całości na klarnecie i przypomina wszem i wobec jak wrażliwym i utalentowanym instrumentalistą jest interesująca nas postać. Równie jak ja zaciekawionych spotka miła/niemiła (niepotrzebne skreślamy) niespodzianka już po pierwszych minutach odsłuchu. Album oferuje bowiem kameralne, dyskretne, momentami wręcz cierpiętnicze i bardzo skupione w sobie improwizacje, ufundowane na ornamentyce muzycznej wybranych religii monoteistycznych basenu Morza Śródziemnego (kolejno: katolicyzm, judaizm, bahaizm, sufizm i prawosławie). Szamburski nie idzie na ustępstwa, nie puszcza słuchaczom perskich oczek, z rygorem godnym słusznej sprawy realizuje konwencję. Dlatego nagrany w podtarnowskim kościółku materiał jest piekielnie dobrą propozycją dla wszystkich, którzy tęsknią do medytacyjnych, świetnie rozpisanych i zagranych melodii.

Mnie natomiast – i przepraszam, że zakłócam flow tekstu – zaintrygowała drobnostka, jaką jest tytuł, patronujący utworom. Ceratitis capitata? Szybka rundka po internecie zwraca wyniki: to łacińska nazwa gatunku muszki owocowej, występującej pierwotnie w rejonie basenu Morza Śródziemnego (ale rozpowszechnionej już na świecie). Plagi tychże owocówek nie zostawiają mokrego włókna na gałązkach owocowych drzew. Chwila sam na sam z wyobraźnią i porównanie kontekstów (religie naprzeciw muszek), efekt nie przyprawiłby kościelnych hierarchów o dobre samopoczucie, tak przypuszczam. Albo może Szamburski utożsamia się z ową muszką – wtedy logotyp z okładki byłby „znakiem artysty”, jak w innym popularnym przypadku wizerunek nietoperza, itp. Oto muzyczna muszka Ceratitis capitata, wkradająca się w struktury muzyki sakralnej, by degenerować ją, przeinaczać, poddawać improwizacji, desakralizować, sprowadzać do sztuki codziennych doznań. Fantastyczna wizja, która w moim ujęciu wcale nie zawiera w sobie negatywnych konotacji: wersje Szamburskiego, gdzie jedynie przez ulotne przebłyski słyszymy znajomą z rozmaitych świątyń melodykę, są dopracowane i, by wyrazić się jasno, sprofanowane w należyty sposób.

Poza wszystkim tym, o czym wyżej, mam nie lada (nie lado) kłopot z „Ceratitis Capitata”. Otóż nie wywołuje we mnie album wielkich poruszeń. Inaczej, niż wielu „kolegów po fachu”, nie potrafię się zachwycać domniemanym pięknem materiału, a rygor tej muzyki przemienia się dla mnie w soniczny rigor mortis. Grobowość atmosfery, pustka ziejąca tuż za plecami klarnecisty (przeciągłe echo), otchłań ciemna, daleka jest od życia i jakby wysysa wszelkie przejawy radości słuchania. „Ceratitis Capitata” skłania do kontemplacji, która wyłącza z życia i którą codzienność przestaje obchodzić – a na to, jako słuchacz, pozwolić sobie nie zamierzam. Dlatego nie mogę powstrzymać się przed wnioskiem, że za kilka lat w obszernym katalogu dokonań solowych Szamburskiego (liczę na to!), „Ceratitis…” będzie jedynie ciekawostką dla gorliwych dźwiękonautów.

„Ceratitis Capitata” do odsłuchu na bandcamp.com

Michał Pudło (16 października 2014)

Oceny

Michał Pudło: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także