Jacaszek & Kwartludium
Catalogue des Arbres
[Touch; 23 czerwca 2014]
Wspólny koncert Michała Jacaszka i zespołu Kwartludium w trakcie zeszłorocznego Unsoundu był pierwszą prezentacja materiału z „Catalogue des Arbres”. Pamiętam dokładnie atmosferę występu – elektroniczne płaszczyzny i nagrania terenowe kreowały organiczną wręcz przestrzeń, w ramach której instrumentaliści Kwartludium improwizowali, nawiązywali dialog i uzupełniali tkankę muzyczną odpowiednimi detalami. Niebagatelne znaczenie miały też wizualizacje – publiczność i sala koncertowa pokryte zostały zarysem leśnych koron z przebijającymi nieśmiało promieniami słońca. Ogólna urokliwość tuszowała lekkie potknięcia ze sprzętem, a może nawet kilka startych klisz i naiwnych rozwiązań, właściwych gatunkowi (współczesna klasyka zbudowana na field recordingu). Wnioski nasuwały się same: Jacaszek wyraźnie skręca w stronę szeroko pojętego impresjonizmu i nieco bardziej złożonej kompozytorki.
„Catalogue des Arbres” jest właśnie próbą przełożenia „impresji” na muzykę. Skąd tytuł i koncept albumu? Jacaszek nie ukrywa (bo wiele do ukrycia nie ma), że inspirował się dorobkiem Oliviera Messiaena, a raczej fragmentem jego dorobku – cyklem miniatur fortepianowych „Catalogue d'oiseaux”, powstałym z fascynacji ornitologicznych. Messiaen był wyjątkowym przypadkiem w historii XX-wiecznej klasyki. Synestetyk, wybitny nauczyciel kompozycji, zafascynowany ptasimi trelami do tego stopnia, że najpierw, na początku lat 50., napisał krótką, przeznaczoną do ćwiczeń w konserwatorium kompozycję na flet i fortepian („Le merle noir”), by następnie w 1958 roku ukończyć obszerny siedmioksiąg, zbierający transkrypcje ptasich melodii z różnych zakątków Francji.
Sednem albumu Jacaszka są terenowe nagrania poszumu rozmaitych gatunków drzew i roślin (francuskojęzyczne podtytuły utworów przeważnie dookreślają, jakich). Skoro Messiaen katalogował ptasie trele, to czy możliwe jest katalogowanie dźwięków drzew? Wydobywanie ich dźwiękowej „tajemnicy”? Czy słuchacze mogą rozróżnić szelest dębu od brzozy? Dzikiego bzu od topoli? Skoro każdego dnia aura, wilgotność, prędkość wiatru płatają nam figle, odmieniają efekt pomiaru, są czynnikiem losowości? Inspiracja „Katalogiem ptaków” jest bardzo luźna również w tym znaczeniu, że Jacaszek, wbrew nazwie albumu, wcale katalogu tworzyć nie zamierza. Różnorodność i przetworzenie nagrań terenowych zwalniają słuchacza od przymusu zgadywania.
Gra polega raczej na rozbudzaniu wyobraźni. Tytuł utworu podpowiada „łąkę”, co widzisz? Podpowiada „ogród”, co widzisz? Jest też „księga jeziora”, „królestwo dębów i brzóz”. Drobne różnice unifikują „Catalogue…” – wytworzona w pierwszym utworze atmosfera, kiedy to ponad szumem topoli słyszymy rezonujący fortepian, ćwierkający klarnet i cytat z „L'alouette lulu” (skowronek borowy, ptaszek z trzeciej księgi „Catalogue d’oiseaux”), ten liryzm i pewnego rodzaju majestatyczność, naiwność i afirmacja, zostają z nami do końca. Improwizacje Kwartludium komplikują muzykę w każdym momencie, ale w sposób zgodny z tłem. Są również pierwszoplanowym bohaterem „Katalogu drzew”, dlatego trudno mi zgodzić się z Jakubem Knerą, który napisał: „Album wydany przez Touch to muzyka ciszy, tak jak pozamiejski krajobraz – interwencje w audiosferę są ledwo słyszalne, delikatne, rzadko kiedy dźwięki przyjmują formy złożone”. Na przykład w „Anthem (La Foret)” napięcie w grze Dagny Sadkowskiej, Michała Górczyńskiego, Pawła i Piotra Nowickich skutkuje brzmieniem, które pasowałoby na OST thrillera psychologicznego o facecie nękanym traumatycznymi wspomnieniami. Być może z całości wyłamuje się utwór zamykający album – „Kingdom (Les Chenes, Les Bouleaux)” – ponieważ wykorzystuje oczywisty i wybitnie rozpoznawalny patent szybkiej rytmizowanej składni i przedęcia klarnetu, rodem z „Music For 18 Musicans” Steve’a Reicha. Lecz jednocześnie jest to pobudzające ukoronowanie całości.
Jacaszek i muzycy Kwartludium wspomagają się fortepianowymi cytatami z „Catalogue d’oiseaux” i robią to w sposób inteligentny – nigdy nie cytują bezpośrednio fragmentów ptasiej transkrypcji, lecz sekwencje akordów, które budują tło miniatur (katalog Messiaena wcale nie składał się jedynie z ptasich trelów, lecz również rekonstruował środowisko). Co sprawia, że „Katalog drzew” korzysta obficie z messiaenowskiego języka – słychać to momentalnie. Niestety wszystko, co spłodził Olivier Messiaen, w obcych kontekstach pozostanie fundamentalnie messiaenowskie, a nawet przebije się na wierzch, jak w żadnym innym znanym mi przypadku. Pomimo oczywistego faktu cytowania, słuchając „Catalogue des Arbres” trudno momentami pozbyć się wrażenia, że mamy do czynienia raczej z kompozycją Francuza w uproszczonej, elektronicznej oprawie, niż autorskim dziełem zainspirowanego Polaka.
W każdym razie powyższy zarzut to szczegół, który nie rzuca zbyt długiego cienia na „Katalog drzew”. Inną sprawą jest kwestia koncepcji. „Zestaw ośmiu pejzaży dźwiękowych – ukrytych, szemrzących pieśni moich ukochanych drzew” – mówi Jacaszek. Ale czy drzewa mogą opowiadać interesujące historie? Swego czasu John Cage wykonywał utwór na amplifikowane kaktusy (ale chyba nie były zbyt rozmowne). Album broni się dobrze jako próba ujęcia impresji w zgodzie z zasadami współczesnego, klasycyzującego improvu, ma też świetne momenty instrumentalne (brawo, Kwartludium). Wydaje mi się jednak, że to na wysokości „Glimmer” Jacaszek złapał brzmienie, które windowało go do grona najbardziej wyjątkowych rodzimych producentów.