Ocena: 7

The Young Mothers

A Mothers Work Is Never Done

Okładka The Young Mothers - A Mothers Work Is Never Done

[Tektite; 13 kwietnia 2014]

Od dłuższego już czasu z zainteresowaniem śledzę losy muzyków zaangażowanych w nurt „revivalu” jazz-rocka. Flagowe nazwisko to oczywiście Mats Gustafsson, który jeszcze do niedawna był wszędzie i jednocześnie, niczym ponure wcielenie demona Laplace’a. Niestety Mats zdążył już nabawić się choroby „rutynowych posunięć”. Nie pozostaje wiele do ukrycia – formuła grania a’la The Thing w 2014 roku jest bardziej martwa niż 2Pac. Zupełnie innym, ciekawszym przypadkiem okazuje się basista Ingebrigt Håker Flaten, czyli kolega Matsa z rzeczonego składu, który od 2009 roku sukcesywnie inwestuje w sekstet The Young Mothers. Założoną w Teksasie grupę dopełnia trębacz/raper Jawwaad Taylor, gitarzysta Jonathan Horne, perkusista Frank Rosaly, saksofonista Jason Jackson i wibrafonista Stefan Gonzales.

W latach 60. i 70. Frank Zappa przewodził zespołowi Mothers Of Invention. Interdyscyplinarny sekstet Flatena mógłby z powodzeniem przejąć po poprzednikach nazwę. Debiut grupy bowiem, „A Mothers Work…”, od samego początku dosłownie przytłacza inwencją w mieszaniu gatunków, przez co doświadczenie słuchania może przypominać jazdę wywrotową kolejką górską. Bo jak inaczej opisać sytuację, w której album rozpoczyna hip-hop rodem z Południowego Bronxu wczesnych lat 90.? Co rusz przerywany free-jazzowymi wtrąceniami. Spuentowany slow-core’ową progresją gitary elektrycznej. W następnym utworze sekstet rozwija jazzowe unisona w stylu Pharoahe Sandersa. Konfuzji dopełnia dalsza część albumu, gdzie odnajdziemy m.in. „cover” kompozycji Benjamina Brittena, punkowy wałek z rapem w stylu RATM, surf-rockowy hip-hop z ugandyjską melodią ludową (!), sekwencję riffów ewidentnie podprowadzoną Robertowi Frippowi, growl w wykonaniu Gonzaleza czy skandynawski improv.

Koncepcja albumu na papierze wygląda bulwersująco, zdumiewające jest jednak to, że w praktyce wszystko bardzo dobrze się zgrywa. Swoboda i łatwość, z jaką sekstet miesza kompletnie niepodobne style, zapiera dech w piersiach. Choć nie zawsze w pozytywnym tego słowa znaczeniu – nie bez powodu Jawwaad Taylor rapuje w pewnym momencie „cats can’t keep pace”, co uderza mnie wręcz personalnie jako słuchacza, ale faktycznie momentami szybkość zmian powoduje nudności. Gdy płyta klika na dobranoc, nie pozostaje nic innego, jak pełne uznania i ulgi westchnienie. Album niczym szwajcarski scyzoryk – nigdy nie wiesz, która jego część akurat okaże się przydatna. Dlatego polecam przymknąć oko na paskudną okładkę i zainteresować się materiałem.

Michał Pudło (30 lipca 2014)

Oceny

Michał Pudło: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także