Ocena: 6

Artur Rojek

Składam się z ciągłych powtórzeń

Okładka Artur Rojek - Składam się z ciągłych powtórzeń

[Kayax; 4 kwietnia 2014]

Cofnijmy się parę dat. Mam na myśli lata 2008-09 i utwory takie jak „W drodze” czy „Mój tata generał”. To prześwity solowej działalności Rojka. Jasne, mogły one bez wątpienia antycypować debiut w pojedynkę, jednak „Składam się z ciągłych powtórzeń” powstało dopiero, gdy mysłowiczanin zdecydował się złożyć wypowiedzenie swojemu macierzystemu przedsiębiorstwu. Użyta w poprzednim zdaniu nomenklatura ekonomiczna nie jest tu przypadkowa i nie mam na myśli wyłącznie tego, że Myslovitz to sprawdzony dostarczyciel frekwencji większości imprez muzycznych. Odwołanie do aspektów finansowych zdaje się zyskiwać uzasadnienie także w kontekście działalności koncertowej zespołu po odejściu jego lidera (zresztą, bez złośliwości – niech czerpią, co mogą ze swojej spuścizny, na zdrowie!). Tymczasem czekanie na płytę człowieka, który poczynił tak ogromny wkład dla rozwoju polskiego niezalu, promując przy okazji rodzimy Śląsk, rozbudziło, poza serdecznym uczuciem nadziei, również śmiałość w windowaniu poprzeczek zapewne gdzieś w okolice pułapu „Uwaga! Jedzie tramwaj!”, co zdecydowanie szkodzi solówce Rojka.

Być może jest trochę za wcześnie na ferowanie wyroków, ale trzeba od razu wyeksplikować – płyta „Składam się z ciągłych powtórzeń” raczej nie przejdzie do historii jako przedmiot kultu. Nie powinno to jednak przeszkodzić nam w docenieniu tej propozycji, bo posiada ona wiele różnych walorów. Przede wszystkim „Beksę” – singiel, który na gruncie emocji pozostawiał mnie do niedawna dość obojętnym (później i to się zmieniło), jednak rozsądek podpowiadał, że przecież ten utwór jest jednym z najoryginalniejszych osiągnięć polskiego (niech będzie) indie popu ostatnich lat. W tym utworze słychać, poza emocjami i pięknem melodii, istną batalię Rojka o idiom, o niepowtarzalność jego muzycznego języka. To wypadkowa meandrów jego kreatywności i jednocześnie próba nie tyle udowodnienia świeżości, co rozwinięcia własnej wrażliwości, tak silnie odznaczającej się wcześniej na dyskografii Myslovitz. W końcu biografia zobowiązuje, a dzisiejsi idole młodzieży, tacy jak Coyne czy Gira, napawają otuchą, że mając 42-lata można mieć artystycznie jeszcze wiele przed sobą, z czego popularny Rojas zdaje się korzystać. Ale wracając jeszcze do „Beksy” – szeroki zasięg rejestrów wokalu, od androgynicznego falsetu, przez agresywny wrzask aż po markowy tenor (to prawdopodobnie wpływ Rune’a Simonsena z Washington – zespół ten bywał gęsto rekomendowany przez Artura na łamach kulturalnego dodatku Dziennika Gazety Prawnej), nadaje obrazowości tej produkcji (jakby szastając perspektywami), a całą nietypowość tego posunięcia dopełnia dodatkowo ryzykowny zabieg z chórkiem dziecięcym w refrenie. Jednak, mimo powyższego nagromadzenia elementów, te cztery minuty przekonują.

Ale co z resztą? Płyta w ujęciu całościowym jest kompilacją skrawków różnych inspiracji, co, summa summarum, sprawdza się tylko połowicznie. Pierwsza połowa płyty zawiera ciekawe pomysły – od nietypowego dla współczesnych albumów klawesynu („Czas, który pozostał”), przez funkujący electro-pop („Krótkie momenty skupienia”), po folk na ukulele, co sytuuje głównego bohatera w położeniu dość eksperymentalnym, choć melodyjnym, w czym ten czuje się jak ryba w akwarium. Natomiast późniejszy rozstrzał pomiędzy żywymi, gitarowymi, lecz nieco nijakimi „To co będzie”, „Syrenami” albo „Lekkością”, a niezłym, lecz żywcem wyjętym z „The Erasera” „Kokonem” (tak, wszyscy już to zauważyli, ale nie mogłem się powstrzymać – przecież nawet tekstowo „szarpiąca się w kokonie ćma”, to prawie „animal trapped in your hot car”, co prawda już z dyskografii Radiohead, ale jednak autorstwa Yorke’a), powoduje już nie do końca przyjemny dysonans poznawczy.

Jeżeli jesteśmy przy liryce, należy odnotować, że większych fajerwerków w tej materii nie doświadczymy. Ot, nieco szczerej, ale balansującej na granicy dobrego gustu introspekcji, może tylko miejscami trącącej zbytnią ckliwością. To całe moje narzekanie nie zmienia jednak faktu, że „Składam się z ciągłych powtórzeń” jest i tak jedną z ważniejszych propozycji na polskim gruncie w 2014. Podpiszmy tylko te utwory nazwiskiem nikomu nieznanego debiutanta, a będziemy mieli odkrycie roku.

Rafał Krause (4 czerwca 2014)

Oceny

Paweł Sajewicz: 6/10
Jędrzej Szymanowski: 5/10
Marcin Małecki: 5/10
Michał Pudło: 5/10
Średnia z 4 ocen: 5,25/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Longin
[11 czerwca 2014]
I jeszcze ta do bólu pretensjonalna okładka...
Gość: ojo
[5 czerwca 2014]
pierwsze zdanie: można cofnąć się w inne miejsce niż wstecz? Poza tym ta słabość do songwritingu Rojka przestaje być już śmieszna. Kiedyś żenująco w Myslowitz, teraz ambitnie ciągnie żenadę solo. Pamiętam dyskusję na jego temat parę lat wcześniej i próbę obrony fanów "jak na Polskę to świetna muzyka". Ręce opadają... Bo Polska posiada odrębną ligę pop muzyki, o której wszyscy na świecie trąbią dytyramby.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także