Ocena: 8

HTRK

Psychic 9-5 Club

Okładka HTRK - Psychic 9-5 Club

[Ghostly International; 1 kwietnia 2014]

Na „Work (Work, Work)”, poprzednim wydawnictwie Hate Rock, da się wyczuć atmosferę traumy – trio po samobójczej śmierci Seana Stewarda stało się duetem i zostało w zasadzie zmuszone do wypuszczenia płyty „wszystko albo nic”. Wyszło świetnie, bo album hipnotyzował duszną, narkotyczną, nocno-sensualną atmosferą. Muzycy, debiutujący w 2009 r. pod patronatem legendy, Rowlanda S. Howarda, niemal całkowicie porzucili na „Work…” rockowe inklinacje i weszli triumfalnie w rejon rozemocjonowanego i rozwibrowanego minimal wave. Można się było spodziewać, że ten wampiryczny klimat zostanie z nimi na dłużej, można było też przypuszczać, że pójdą jeszcze bardziej w kierunku zimnej i „berlińskiej” elektroniki, ale kto się spodziewał, że Australijczycy zdecydują się na jeszcze większe wydestylowanie brzmienia, tak by trzecia płyta była wręcz sophisti-ambient-popem?

Wypuszczony jeszcze w zeszłym roku singiel „Give It Up” zwiastował nieco bardziej „miękkie” podejście do grania – brzmienie zostało w nim odsączone z ciemnych, smolistych i industrialnych tonów, przez co stało się mniej desperackie, a bardziej rozmarzone. Teraz, kiedy płyta już jest dostępna do odsłuchu w całości, można śmiało powiedzieć, że to najbardziej dojrzała i wymuskana pod każdym względem pozycja w karierze HTRK. W ogólnej stylistyce płyty najbardziej istotne jest to, że mimo znacznego ograniczenia środków, to piekielnie ciekawy pod względem mikrodźwięków album. Muzyka stała się krucha i eteryczna, ale przy tym bardzo mocno skoncentrowana na detalu. Wszystko niemalże bazuje tutaj na magii, jaka się wytwarza między prostym, pulsującym rytmem automatów perkusyjnych a przesuwającymi się delikatnie syntezatorowymi tłami. Zostaje czerń i biel, twardy, zdecydowany rytm i paleta pastelowych synthów. Kiedy muzyka dąży do takiej entropii, to grać zaczyna milczenie, a w nim rozwija się istny kosmos emocji. „Soul Sleep” i „Wet Dream” są wprost przepiękne, i mówię tutaj o tym czysto estetycznym pojmowaniu piękna, które w dzisiejszej krytyce muzycznej jest, przez wzgląd na ckliwość, omijane przy ocenach. Osobiście nie wiem, jak inaczej nazwać te perfekcyjnie prowadzone pod względem dramaturgicznym, krystaliczne wręcz czyste cudeńka muzycznej alchemii.

Odciążenie muzyki przyniosło także zmiany w wokalnej ekspresji Jonnine Standish. Jej głos wciąż jest ponadprzeciętnie magnetyzujący, ale mniej w nim tego podziemnego chłodu, który charakteryzował także młodego Nicka Cave'a (ech ci Australijczycy). Zamiast tego zdarzają się Jonnine nie tak wcale rzadkie melodyjne i ciepłe frazy („This time/I'm gonna love you much better” z „Give It Up”, czy całe w zasadzie intymne wyznanie „Soul Sleep”). Teksty także zostały przytemperowane i nie są już tak szorstko cyniczne, jak to miało miejsce na poprzednim albumie.

Czyżby HTRK wkroczyli nagle w krainę łagodności? Nie ma mowy! Pomimo wyraźnego spuszczenia z tonu, muzyka duetu nic nie straciła z charakterystycznego dla siebie dekadenckiego stylu. Te ciemne elementy bowiem wcale się nie ulotniły, są na przestrzeni całego „Psychic 6-9 Club” obecne. Kluczem do sukcesu jest tutaj to, jak muzycy HTRK płynnie przechodzą między stylistykami, które z definicji powinny raczej się raczej omijać i stanowić osobne bieguny. Najdłuższy na płycie, bo aż siedmiominutowy „Love Is Distraction” jest tu najlepszym przykładem na to, jak można w gruncie rzeczy popowy i melodyjny ambient zbliżyć do czarnej wręcz i brejowatej konsystencji w wersji (bardzo) dark. Przypomina to do złudzenia świetliste, ale gnuśne jednocześnie tematy z utworu „Where Are Our Monsters Now, Where Are Our Friends?” z zeszłorocznego albumu The Stranger. I nie zapominajmy, że wciąż jest to piosenka z wokalem i linią melodyczną.

Jeśli „Work…” uznać za bardzo intensywną i przepełnioną mrokiem post-traumatyczną imprezę, to nowa płyta pełni rolę melancholijnego afterparty, spędzanego w mniejszym gronie. Ta dystyngowana perfekcja dekadenckiego grania przypomina mi mocno niezwykle przecież kultowy styl Roxy Music i ich post-imprezowy spleen. Muzyka jest jakby zmęczona, nie jakoś ordynarnie skacowana, tylko przyjemnie przytłumiona – to te powidoki nocy, które wplatają się w wolno płynące szare poranki.

Michał Weicher (10 maja 2014)

Oceny

Karol Paczkowski: 7/10
Michał Pudło: 7/10
Średnia z 2 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: nikolson
[20 maja 2014]
Fajna i wciągająca płyta.
Gość: bb
[15 maja 2014]
tak bardzo zgadzam się z ostatnim akapitem. ta muzyka gdzieś wkrada się do powiek

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także