Ocena: 6

Protomartyr

Under Color Of Official Right

Okładka Protomartyr - Under Color Of Official Right

[Sub Pop; 8 kwietnia 2014]

Nie będę owijał w bawełnę i zacznę od wniosku - uważam Protomartyr za przereklamowane zjawisko muzyczne, zarówno w optyce garażowej, jak i w mainstreamie. Co nie znaczy, że zaraz będę rozdzierał szaty, po prostu nie podzielam wielkiej podjarki żadnym z dwóch krążków, nieważne czy robi to Pitchfork, czy użytkownicy forum Terminal Boredom. Jednocześnie sukces „Under Color Of Official Right” mnie nie dziwi, bo Protomartyr doskonale prezentują się w prasie – jawi się nam zespół o niemal perfekcyjnej budowie i obudowie wizerunkowej.

Spójrzmy: melancholia wywołana przez opustoszałe Detroit to przejmujący temat, ale dodając do tego wymiar osobisty dostajemy coś znacznie więcej niż kolejny ruin porn – świadectwo społecznego i personalnego kryzysu. W dodatku grupę tworzy tercet smutnych i wkurzonych ludzi, którzy jednak dają się lubić, na czele z wokalistą Joe’m Caseyem, wyglądającym jak zgorzkniały dziadek reszty muzyków, i który umiejętnie tym swoim barytonowym zniechęceniem szafuje - raz depresyjnie, raz agresywnie, czyli od Paula Banksa do Marka E. Smitha. To jego charyzma ciągnie ten okręt w stronę świateł coraz większej estrady. Muzycznie zresztą świetnie równoważą przystępność i surowość, ze swoją opowieścią wychodząc naprzeciw szerokiemu gronu odbiorców. Wszystko razem sprawia również, że upadek Detroit staje się uniwersalny – myśli wędrują w stronę post-punkowej melancholii z początku lat 80-tych, a to jest magnes doskonały. A przy tym tyle tu Nicka Cave'a co The Strokes, tyle Iana Curtisa co King Krule'a (wyobrażam sobie „Violent” w jego wykonaniu). Taki mariaż może przeszkadzać (mezalians?), ale równie dobrze może zachwycać (post-punk na dziś?). W każdym razie - jest z czego wyciskać treści.

Zanim zacznę odłączać się od zachwytów, przyznam, że jestem w stanie je zrozumieć. A to głównie dzięki czterem numerom – „Maidenhead”, „Want Remover”, „Scum, Rise” oraz „Bad Advice”. Każdy z nich jest bardzo dobry, każdy strategiczny – dwa pierwsze siedzą na przodzie albumu i wzruszają, trzeci to najważniejszy singiel, wypchnięty gdzieś dalej, ostatni z kolei jest najbardziej (f-)rapujący. Te cztery tracki prowadzą nas jednak po tylko przyzwoitym albumie. Od strony gitarowej mamy dwa kroki w tył. To jest ten przypadek, w którym na kolejnych płytach zespołu gitary giną w piosenkach, złażą z piedestału i chowają się za „songwritingiem”. Tylko gdzie ten songwriting? Pierwszy singiel i parę innych momentów to rzeczywiście świetne przykłady jednorodnego mieszania rejestrów, ale połowa utworów to bardzo mdłe – a nie minimalistyczne, uprzedzając komentarze o „niewyczuciu konwencji” – piosenki. Nikt mi nie wmówi, że takie „Trust Me Billy” czy „I Stare At Floors” nie były już ogrywane setki razy i to lepiej. Albo że „Tarpeian Rock” i singlowe „Come & See”, które mają duży potencjał, bo pojawiają się w nich mniej banalne zagrania, wypadają ciekawie całościowo. Jednominutowe, ostrzejsze „Pagans” oraz „Sons Of Dis” mają z kolei rozładowywać atmosferę, ale zarówno sam cel jest zbędny, bo pod skórą wcale się wiele nie zbiera, jak i nie ma w tym pazura.

Poprzedni krążek też miał kilka byle jakich momentów – „Three Wheels” czy „Ypsilanti” nadają się głównie do skipowania. Niemniej to był lepszy album, bo miał realny, a nie tylko oparty na kontekstach i nastroju charakter. Ludzie przychylni hulającej dziś na dużych festiwalach muzyce gitarowej mogą jednak śmiało po drugie Protomartyr sięgnąć, tym bardziej że przebranie jest łudząco „NME” (czytaj: eleganckie, ale często puste). Czego by jednak nie mówić, pomost między punkową prostotą a współczesnym brzmieniem i estetycznym eklektyzmem został rozłożony bez dużej straty na jakości piosenek. To samo tyczy się „autentyczności” – nie w tym rzecz, że Sub Pop odbiło im się czkawką. W żadnym aspekcie nie jest to jednak transfer na miarę kapitalnego „Blood Visions” Jaya Reatarda, bo to po prostu nie ta liga – Protomartyr to ciekawa grupa, która nagrała nieco lepiej zrealizowaną, choć wcale nie lepszą drugą płytę. Reszta jest nieustającym skomleniem recenzentów za nowym zimnym zespołem „modern-rockowym”, który wyrażałby ducha czasów. A że Protomartyr rzeczywiście są jedną nogą w „punku, smutku i mroku”, to i materiał na flagę jest świetny. Ostatecznie nikt nie jest poszkodowany, ale uprasza się o zdrowy rozsądek – to nie jest zestaw kawałków, do których będzie się za rok wracało.

Karol Paczkowski (30 kwietnia 2014)

Oceny

Michał Weicher: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Zwykły człowieg
[9 stycznia 2015]
W nawiązaniu do wspomnianych poniżej Ritiual Howls. Polecam recenzję ich ostatniej płyty.

http://jestbezpiecznie.tumblr.com/post/104859777933/ritual-howls-turkish-leather
Gość: karol p nzlg
[3 sierpnia 2014]
@seba74 Byłem, zgniotło. Nie doceniłem materiału (albo potencjału), to prawda. Ale nowy album wypada na żywo o wiele bardziej mięsiście.
Gość: seba74
[2 sierpnia 2014]
Staje się oczywiste, nie byłeś na koncercie.
Gość: maras63
[8 maja 2014]
Oba LP kupiłem bezpośrednio w wytwórniach. Żeby nie było "pustych przebiegów" w Urinal Cake Records dołożyłem do przesyłki Ritual Howls. Taka muzyka może powstawać tylko w upadającym mieście. Polecam.
EP`kę przesłuchałem (dwa utwory) na The Styrofoam Drone - zacna rzecz. dzięki za info.
Gość: karol p nzlg
[7 maja 2014]
tak, zdecydowanie jestem w teamie analogów, ale żadnego LP Protomartyr nie posiadam. jeśli już jednak miałbym dorwać jakieś wydawnictwo, to najpewniej polowałbym na siódemkę "Dreads 85 84" - trzy numery, dwa ze strony A świetne ("King Boots" trochę jak Cheater Slicks, a "Bubba Helms" pędzi na niemal trashowym riffie), strona B nieco słabsza, trochę zapowiada klimaty nowego albumu. EP'ka oczywiście już niedostępna, nakład wynosił 300 sztuk. na Discogs miesiąc temu egzemplarz poszedł za 59 euro, pewnie na różowym winylu. w każdym razie ściągnięcie z neta wielką zbrodnią nie będzie, więc polecam sprawdzić.
Gość: maras63
[6 maja 2014]
Co do jednego pełna zgoda: pierwsza płyta była lepsza. Upadającego Detroit było tam pełno, na nowej jest "grzeczniej".
Polecam wersje analogowe, słucha się tego świetnie, a "nieczystość" LP wzmacnia efekt pierwszej płyty.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także