Ocena: 8

Kerridge

A Fallen Empire

Okładka Kerridge - A Fallen Empire

[Downwards; 15 listopada 2013]

„A Fallen Empire” nie ma linearnej narracji, ale też nie jest kolejną wizją post-apokaliptycznego krajobrazu. I dobrze, bo osobiście już nie mogę słuchać i czytać o kolejnych takich produkcjach - a na tej naprawdę słychać, że Samuel Kerridge wywraca przed słuchaczem swoją duszę na lewą stronę.

Robi to za pomocą zminimalizowania roli stopy na rzecz kreowania atmosfery dzięki natężeniu przesterowanych sprzężeń i zapętlonej metalicznej perkusji, często w radykalnie szybkim tempie. Brzmi to dość prosto i niezbyt obco, jeśli weźmie się pod uwagę ilość industrialnej elektroniki, jaka przewinęła się w 2013 przez Resident Advisor. Ale producent odpowiednio dozując te zabiegi wielokrotnie dokonuje przekroczenia granicy między tanecznością a artyzmem, a tam chyba znajduje się obecnie najbardziej dynamicznie rozwijający się obszar muzyki. Zresztą wymowne, że Brytyjczyk, wraz ze swoją żoną Hayley Walkerridge, odpowiada za odbywający się w porach dziennych (czyli od 12 rano) cykl Contort w Berlinie, na którym występowali m.in. Dalglish czy Regis (swoją drogą odkrywca talentu autora „A Fallen Empire”). W muzycznych poszukiwaniach Kerridge zapuszcza się aż do noise drone’u i to, co osiąga, może się równać w tym roku tylko z Concrete Fence (Regis + Haswell). Z tym że brzmienie Samuela jest o wiele bardziej basowe, perkusja organiczna, a kompozycje poszatkowane. Co owocuje apatyczną atmosferą danse macabre podkreśloną tytułami utworów np. „Death Upon Us” (tak, nad nimi musi jeszcze popracować).

Zarówno ten album, jak i świetne miksy oraz trzy EP-ki, którymi raczył przez ostatni rok, zdają się potwierdzać, że techno potrafi być naprawdę emocjonalne. W końcu nie ma bardziej pierwotnej muzyki niż ta oparta na brzmieniu.

Andżelika Kaczorowska (18 grudnia 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kaczorowska nzlg
[25 grudnia 2013]
Zupełnie świadomie zastosowałam pleonazm jako figurę retoryczną, nawet gadaliśmy z Niemczykiem przed publikacją czy to zostawić, czy nie, ale stwierdziłam, że zaryzykuję. Przez to ta puenta wyszła dość efekciarska i teraz bym to odrobinę zmieniła, ale padło już pytanie o które mi chodziło, więc chyba jednak było warto.
Gość: Urwipołeć
[25 grudnia 2013]
Jest taka anegdota o Oscarze Wildzie, który pojawił się na obiedzie i oznajmił, że cały poranek upłynął mu na pisaniu. Wtedy jeden z siedzących przy stole gości zapytał go czy dużo zrobił. Autor "Portretu Doriana Graya" odpowiedział: 'Tak dużo. Postawiłem przecinek". Po obiedzie Wilde ponownie zabrał się za pisanie, a przy kolacji po raz kolejny pojawiło się pytanie o efekty jego pracy. Wilde zreplikował wtedy: Tak, dużo. Usunąłem przecinek." Nie oczekuję od autorów recenzji aż takiej skurpulatności i maniakalnego rzeźbienia graniczącego z absurdem, ale czasem jednak wypada się zastnawić nad tym, co chce się przekazać. Pisanie takich prawd objawionych, że nie ma bardziej pierwotnej muzyki niż ta oparta na brzmieniu, to mniej więcej to samo, co powiedzenie, że podróż koleją skraca czas podróży pociągiem. Zgrzytają zęby. Pleonazm ftw! Pozdrawiam.
Gość: eliks
[24 grudnia 2013]
ale czy w takim razie każda muzyka nie jest emocjonalna?
Gość: kaczorowska nzlg
[23 grudnia 2013]
nie ma, to najbardziej pierwotna jej właściwość, a poczatkowo też nie było rytmu, pzdr!
Gość: eliks
[19 grudnia 2013]
"W końcu nie ma bardziej pierwotnej muzyki niż ta oparta na brzmieniu." - to jest jakaś muzyka, która nie opiera się na brzmieniu? Tu chyba rytm miał być, ale mogę się mylić.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także