Ocena: 6

Chvrches

The Bones Of What You Believe

Okładka Chvrches - The Bones Of What You Believe

[Glassnot; 25 września 2013]

Tego typu płyty mają to do siebie, że potrafią być przewidywalne. Skłamałbym więc, gdybym powiedział, że debiut Chvrches na długim dystansie jest jakimś objawieniem. Trio zaprezentowało wszystko, co w ich muzyce najlepsze w ukazujących się od roku singlach. Konkluzja po nich była prosta: to kolejny mega melodyjny indie pop o zabarwieniu głównie syntezatorowym. Wszystkie te cegiełki trafiły zresztą na debiut, czyniąc go pewniakiem. Są więc i „The Mother We Share”, po bożemu na początku, przełomowe „Recover” oraz najlepsze - bo najbardziej urokliwe - „Gun”. A reszta? Reszta bez większych niespodzianek - udało się wykroić jeszcze parę kandydatów na hity, ale także kilka bledszych wprawek.

Zacznijmy od tych lepszych. „Tether”, będące słusznie najnowszym singlem, jest krystalicznym przykładem na to, jak można tworzyć dramaturgię w obrębie popowego utworu. Zamiast klasycznej konstrukcji typu wolna zwrotka, szybki refren (lub na odwrót), mamy tutaj storytellingowo prowadzone napięcie. Zaczyna się od spokojnych trąceń gitary i nabiera powietrza w kolejnych quasi-mostkach, by w czwartej minucie znaleźć konkluzję w postaci lejącego się klawiszowego deszczu.

Duże wrażenie zrobiły też na mnie bardziej mroczne i jednoznacznie elektroniczne „Night Sky” oraz „Science/Visions”, które zbliżają Chvrches do ekspresji dawnego The Knife, będącego jeszcze w pół drogi między naiwnością a skrajną dekadencją. Utworom tym bardzo służą męskie wstawki wokalne, zniekształcone, zręcznie oplatające głos liderującej tu Lauren Mayberry. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o wokalu Martina Doherty'ego, gdy zostaje on sam na placu boju. „Under The Tide”, w którym śpiewa traci z miejsca całą magię Chvrches, stając się nijakim i podobnym do całej rzeszy electro-popowych kawałków.

Niewątpliwie główną gwiazdą tej płyty jest Lauren. Nie dość, że jest obdarzona niezwykle urokliwą aparycją, to jeszcze potrafi ostro mówić o swoich poglądach (szczere, dobitne teksty, ale również niedawna reakcja na seksistowskie komentarze w sieci). Najważniejszym z jej atutów będzie oczywiście słodki i dziewczęcy wokal, idealnie pasujący do syntetycznej, gładko wyprodukowanej muzyki tria.

Tak samo jednak, jak w przypadku podobnie śpiewających Aluny i Charli XCX, potrzeba przede wszystkim dobrych utworów, by wokal ten mógł błyszczeć. To, co przy piekielnie przebojowych piosenkach smakować będzie dla uszu wybornie, niestety stanie się męczące przy słabszych kompozycjach. A takie pojawiają się niestety pod koniec albumu. „Lungs”czy „By The Throat” wydają się być po wcześniejszej części płyty nieco mdłe i przewidywalne. To samo tyczy się „Lies”, które wrzucone po „Gun” i „Tether” odstaje i nuży. Gdyby tak udało się utrzymać poziom na całej długości...

Michał Weicher (29 października 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: maciej
[31 października 2013]
Na pewno znacznie lepsza recenzja niż ta na porcys

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także