Ocena: 7

The Field

Cupid's Head

Okładka The Field - Cupid's Head

[Kompakt; 30 września 2013]

Sampel, sampel, sampel, sampel. There’s joy in repetition – zapewniał Prince niespełna trzy dekady temu. Niby truizm, a przecież wciąż istnieje rzesza nieświadomej gawiedzi, która nie przełknęłaby tej deklaracji. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie repetycja stała się podwaliną pod grunt kompozytorskiej filozofii tego oraz minionego stulecia, a potencjał w niej tkwiący został dostrzeżony już pod koniec XIX wieku przez Claude’a Debussy’ego (urzekł go występ indonezyjskiego gamelanu podczas światowej wystawy kolonialnej zorganizowanej z okazji rocznicy Wielkiej Rewolucji we Francji). Może właśnie z tego powodu bohater dzisiejszego odcinka od kilku lat skutecznie uwodzi słuchaczy. W końcu biorąc pod uwagę stanowiska obu przytoczonych wizjonerów oraz historię i przebieg muzyki nowoczesnej, możemy stwierdzić, że twórczość Axela Willnera składa się ze swoistych monumentów hołdujących muzyce w jej obecnym kształcie, będących doskonałą próbą dla badaczy kultury dźwięku.

Dlaczego akurat The Field, skoro wspomniana technika kompozycyjna zdominowała praktycznie wszystkie gatunki muzyki popularnej? Otóż Szwed tak silnie akcentuje powtarzalność dźwięku, że wynosi ją na sztandary swojej muzycznej marki, wysuwa ją na pierwszy plan. I nie inaczej jest w przypadku „Cupid’s Head”.

Zważywszy na to, jak wąską specjalizację posiada Willner, warto zwrócić uwagę na wszelkie zmiany, jakie wprowadza nowy longplej w kontekście dotychczasowej dyskografii artysty. Kwestia pierwsza – romantyczna ornamentyka, charakterystyczna dla dwóch pierwszych wydawnictw, została tym razem zredukowana do migoczącego, nieoczywistego brzmienia nakładających się na siebie dźwięków. Wszelkie dłuższe sample wokalne, jakimi raczył nas wcześniej Skandynaw, zostały zastąpione majaczącymi wokalizami. Możemy w tym zabiegu upatrywać zamiarów osadzenia stylu, okiełznania kompozycji, jaskółek dojrzałości i stateczności. Słodka chwytliwość (pobrzmiewająca w szczególności na „Yesterday and Today”) została ujarzmiona pod postacią onirycznej maligny. Z kolei w porównaniu z poprzednim „Looping State of Mind”, modyfikacjom uległa również struktura rytmiczna. Willner zarzucił eksperymenty z żywą sekcją perkusyjną, dlatego nie uświadczymy tutaj groove’u – zamiast tego powraca minimal techno. O ile loopy z przejrzystymi bębnami w metrum 4/4 na wcześniejszej płycie Szweda swoim pędem przypominały dokonania luminarzy dzisiejszego space-disco, to hipnotyczny puls jego nowych utworów, na które poza inwentarzem perkusjonaliów składa się silny pierwiastek ambientowości, przybliża go raczej do flagowych dzieł rodzimego Kompaktu.

Gdybyśmy chcieli transponować na grunt muzyki terminologię filmową, twórczość The Field można by określić mianem muzyki drogi. Wystarczy zresztą prześledzić recenzje płyt tego artysty, gdzie nad wyraz często sytuuje się jego brzmienie w kontekście wojaży. Sam, gdybym został przypadkowo zapytany na ulicy o wytłumaczenie, czym jest The Field, odpowiedziałbym zgodnie z własną reakcją idiosynkratyczną: soundtrackiem do podróży kolejowej na trasie Gdynia - Szczecin. „Cupid’s Head” eksploruje tę tematykę jeszcze dogłębniej, jest jak podróże z prozy Andrzeja Stasiuka - pod płaszczykiem realnego przekraczania granic, kryje się w nich jakaś transgresja, jednoczesne wkraczanie w głąb tożsamości i odkrywanie świata trwającego w uśpieniu, nieoczywistego, który nieustannie się replikuje.

Chociaż nie możemy przyjąć za aksjomat tego, że muzyka Dalekiego Wschodu czy Afryki w pełni ukształtowała muzykę współczesną, to bez wątpienia cechy charakterystyczne owych kultur są w pewnym sensie dla niej konstytutywne. I podobnie jest u Willnera – niektóre fragmenty „Cupid’s Head” przypominają swoją konstrukcją mantrowanie („No. No…”) albo rytmy afrykańskie („They Won’t See Me”), ale są usytuowane w przestrzeni typowej dla Zachodu, tzn. ewokują sztafaż świata digitalnego i uporządkowanego, kojarzą się z łączeniem ogniw infrastruktury, migoczącymi punktami świateł. Jest ta muzyka zatem jakimś balansem – otwiera tym samym przed słuchaczem alternatywy, interpretacyjne możliwości. Możemy w tej interaktywnej przestrzeni sami zdecydować, czy świetne „No. No…” (redaktor Mateusz Błaszczyk podpowiada, że kawałek powinien nazywać się „Yes. Yes…”) jest widmem wyskakującego erroru, czy może zatrzymanym kadrem trzepotu skrzydeł lądującego ptaka.

„Cupid’s Head” jest chyba najmniej przystępnym w odbiorze albumem The Field. Bogactwo tej płyty skrywa się pod pozorem ogranych klisz ambientowego techno i zbudowane jest na drążeniu, docieraniu. Chociaż podczas pierwszego kontaktu z tą płytą nie doznamy olśnienia, a słuchaczy poszukujących świeżości nic tu nie zaskoczy, to mimo wszystko warto poświęcić czas na dłuższe obcowanie z tym hipnotycznym muzycznym durszlakiem. Odkryje on bowiem przed nami perły poruszających detali.

Rafał Krause (15 października 2013)

Oceny

Sebastian Niemczyk: 7/10
Wojciech Michalski: 7/10
Michał Pudło: 6/10
Średnia z 3 ocen: 6,66/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: faget
[19 października 2013]
pomijajac fakt, ze 'podroze wglab siebie' u stasiuka to jakis absurd, to ok
Gość: literacki dziadek do orzechów
[16 października 2013]
muzyczny durszlak, niezle
Gość: jonjoke
[16 października 2013]
<jakżesz to rzadko sie tutaj zdarza> dobra reca

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także