Ocena: 8

James Holden

Inheritors

Okładka James Holden - Inheritors

[Border Community; 2 lipca 2013]

James Holden to człowiek, który debiutował już ładnych parę lat temu, ale dopiero w tym roku ukazuje się jego drugi album. Ukazuje się to jednak mało powiedziane – on spada jak bomba. Wpada na planetę współczesnej elektroniki i robi w niej naprawdę spory krater. Tak swobodnego i bezkompromisowego rzeźbienia w technicznej muzie nie było od dawna. To muzyka zrobiona z ogromnym rozmachem, wciąż się nakręcająca, nienasycona. To także popis wirtuozerskiej produkcji w wykonaniu mistrza ceremonii, który spaja w całość niezły kocioł dźwiękowy. Zacznijmy jednak od początku.

„The Inheritors” szerzy podobny ferment w elektronice co „Ravedeath, 1972” z 2011 roku. Jeżeli genialne dzieło Tima Heckera ożywiało w ambientowych oparach mocno skruszone szkielety rave'u, to album Holdena będzie pod poszarpanymi odłamkami syntetycznych zgrzytów wskrzeszać ducha rytualnego techno. W obu przypadkach działa swoisty retrofuturyzm, dzięki któremu nasi bohaterowie iluminują dawne gatunkowe duchy w strukturach nowego. Anglik zadbał też o to, żeby na płycie było jak najwięcej organicznych elementów. Analogowe wtręty świetnie się komponują w duszne i metaliczne środowisko, przez co mamy wrażenie, jakby muzyka na „The Inheritors” była wiecznym ścieraniem się różnych historii. Nie bez powodu Holden zaczerpnął tytuł płyty z powieści Williama Goldinga „Spadkobiercy”, która opowiada o zetknięciu się wznoszących w ewolucji Homo Sapiens i wymierających Neandertalczyków.

Holden bardzo dobrze zna architekturę transowej muzyki, dzięki czemu potrafi obwijać utwory w gęste i ciężkie warstwy dźwięków, nie tracąc przy tym nic z pierwotnej wibracji, a wręcz wykorzystując rozbiegane na wszystkie strony bulgoty, świsty, plumkania i inne brzdęki do nasycania rytmu w najbardziej nieoczekiwany sposób. Utwory na „The Inheritors” brzmią często tak, jakby łapały w pełnym biegu wszystkie śmieci porozrzucane na ruchliwej autostradzie dźwięków. Taka jest właśnie rewelacyjna „Renata”, w której obłędny wręcz (i bardzo melodyjny) zapętlony motyw wciąż obrasta w coraz to nowsze serpentyny pulsacji. Utwór wydaje się być żywą tkanką, która rozwija się, mutując w dowolny sposób. Raz puszczony w ruch, nigdy nie powtórzy tego samego biegu. Holden spuszcza ze smyczy swoje potwory, a te pożerają już nie tylko strzępki komputerowe, ale też widma dęciaków i żywej perkusji, jak w porażającym „The Caterpillar's Intervention”, który brzmi jak „The National Anthem” przepuszczony przez maszynkę do mięsa.

Jeszcze zimniejsze i bardziej poszarpane oblicze serwują ciężkie, gęste, naszpikowane ostrymi industrialnymi kolcami „Gone Feral” i utwór tytułowy – najbardziej chyba jaskrawy przykład siedzącego w tej muzyce napięcia.

Te gwałtowne nawałnice to jednak wciąż tylko jedna strona tej płyty. Kiedy już opadną tumany kurzu po tych wściekłych galopadach, Holden zanurza swoje zabawki w bardziej rozrzedzonym środowisku ciemnych ambientowych miraży. Te wolniejsze fragmenty przypominają dystopiczną ziemię niczyją z gatunku tegorocznego albumu Boards Of Canada. Począwszy od utworu „Sky Burial” nad albumem roztaczać się zaczyna atmosfera statyczności. W zasadzie jedynym zarzutem wobec dzieł Holdena jest nie najlepsze wyważenie proporcji. Te minimalistyczne utwory lepiej sprawdzałyby się jako interludia aniżeli dłuższe sekwencje. Bo o ile takie „The Illuminations” czy „Seven Stars” są same w sobie znakomite i świetnie się wpisują w charakterystykę płyty, to słuchane w dłuższym ciągu lekko nużą. W połowie drogi zaś między mocniejszym tąpnięciem a zbieraniem oddechu jest zachwycający „Blackpool Late Eightees”. Najdłuższy na płycie, dany prawie na sam jej koniec, stanowi idealne podsumowanie wcześniejszych wątków. Jest uspokojoną, nocną wariacją na temat nerwowej zawieruchy, jaka się toczyła przez dużą część albumu. Jest coś monumentalnego w tym utworze, co tylko ostatecznie potwierdza, że Holden tworząc „The Inheritors” na bazie ponurych, często brzydkich i gnilnych faktur elektronicznych, dosięgnął tego ukrytego piękna.

Michał Weicher (30 sierpnia 2013)

Oceny

Sebastian Niemczyk: 9/10
Karol Paczkowski: 8/10
Paweł Gajda: 8/10
Michał Pudło: 7/10
Wojciech Michalski: 7/10
Średnia z 5 ocen: 7,8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: bosman full
[2 września 2013]
COŚ WSPANIAŁEGO
Gość: Sebastian Niemczyk nzlg
[31 sierpnia 2013]
Jeżeli mógłbym uzupełnić recenzję Michała - "Inheritors" jest dla mnie jedną z najbardziej odważnych płyt tego roku. Wg mnie kluczem jest wariacja na temat tych "starych" gatunków - krautrocka, progresywnej elektroniki, minimalizmu (jazzu?, wczesnej "awangardy"?) na których Holden buduje swoje transowe utwory - sam to fajnie wspomniał w wywiadzie dla Factmagu - Trance is a great word for a kind of music, we just give it to the wrong kind of music, because what people call trance isn’t trance-y. I chyba najfajniejsze w tej płycie jest to, że utwory są spuszczone ze smyczy, tak jakby artysta świadomie tracił nad nimi kontrolę, zatracał się w nich, zdając się czasem na improwizację i przypadek.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także