Ocena: 6

Atoms for Peace

AMOK

Okładka Atoms for Peace - AMOK

[XL Recordings; 25 lutego 2013]

Kiedyś bardzo ciężko było mi wyobrazić sobie nadejście takiego okresu w moim życiu, w którym muzyczne nowości, firmowane nazwiskiem Thoma Yorke’a, przestałyby wzbudzać we mnie ekscytację. Jednak nim się obejrzałem, do artystycznego życia została powołana recenzowana supergrupa (dla formalności przypomnę, że jej skład poza Yorke’iem tworzą: redhotowy basista Flea, klawiszowiec Nigel Godrich, leworęczny bębniarz Joey Waronker oraz brazylijski perkusista Mauro Refosco), a rzeczona indyferencja nagle zaczęła silnie dawać mi się we znaki. I mimo tego, że objawy owego stanu nasiliły się głównie po pobieżnym kontakcie z singlem „Default”, to jednak niepokoi mnie fakt, że wiadomość o premierze albumu formacji dowodzonej przez muzycznego patrona neurotycznych osobowości naszych czasów i frontmana być może najważniejszej kapeli przełomu minionych dekad, została przeze mnie przyjęta ze stoickim spokojem.

Skąd te pokłady sceptycyzmu? Tak jak zauważyłem wyżej, problem nie zasadza się tylko na moim słabnącym z każdym rokiem entuzjazmie słuchacza, lecz także na samej zawartości muzycznej albumu, którego kształt podświadomie przeczuwałem przed premierą. Owszem, może i Thom w kontekście „AMOK” powołuje się na Felę Kutiego, co w teorii rozbudza apetyt. Jednak w praktyce sugerowana afrobeatowość (o którą gdzieniegdzie walczy Flea), mogąca pretendować do fundamentu i zarazem wyróżnika tej płyty, pozostaje tutaj jedynie wątkiem pobocznym (w rzeczywistości słyszymy głównie pozostałości po zajawce Yorke’a na Autechre - vide przeszkadzajki w „Default”). Druga rzecz to fakt, iż „AMOK” jest ewidentną kontynuacją „The Eraser”, co działa na jego niekorzyść, pomimo bogatszego inwentarza użytych środków. Wszystko przez to, że „The Eraser” zwyczajnie był pierwszy, więc jeszcze w 2006 mógł intrygować. Natomiast „AMOK”, dopasowując się do jego kolein, jedynie poszerza pole doznań nakreślonej wcześniej drogi. Wreszcie po trzecie, to wszystko brzmi jak przewodnik po elektronicznej reformie Radiohead dla klasy pierwszej, bo co nowego dostarczają nam te produkcje, jeśli nie gładsze wersje „Backdrifts” i „Lotus Flower”?

No cóż. Szanuje determinację Yorke’a i ten sympatyczny dialog „AMOK”-„The Eraser”. Zastanawia mnie tylko, ile można rozmawiać na ten sam temat?

Rafał Krause (4 kwietnia 2013)

Oceny

Marcin Małecki: 8/10
Średnia z 1 oceny: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: adi
[8 kwietnia 2013]
całkiem dobry album, lepszy od ''The King of Limbs''
Gość: qwqw
[7 kwietnia 2013]
zasługuje
Gość: D
[7 kwietnia 2013]
nie zasługuje
Gość: kwakwa
[4 kwietnia 2013]
Trochę krótka ta recenzja... AMOK nie zasługuje na więcej liter? Moje początkowe odczucia odnośnie płyty były dość podobne, jednak materiał zaskakująco dobrze wypada przy kolejnych odsłuchach (słuchawki!), a i struktura całości nabiera nieco innych kształtów niż The Eraser. I choć porównań z debiutem uniknąć się nie da, to w mojej ocenie, po wielu odsłuchach, AMOK jest płytą zwyczajnie, kompozycyjnie lepszą, o bogatszym lecz w dalszym ciągu hermetycznym brzmieniu. Bez wielkich fajerwerków, ale z kilkoma zajebistymi momentami. Jeśli miałbym cyferkowo, to mocne 7. I zgadzam się, że formuła takiego grania została już dla Thoma trochę wyczerpana, choć czasami na AMOKU słychać, że może nie do końca...?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także