Ocena: 7

Exitmusic

Passage

Okładka Exitmusic - Passage

[Secretly Canadian; 22 maja 2012]

„Passage” to tytuł wywołujący same romantyczne skojarzenia – przejeżdżanie, podróż, rejs, korytarz, przejście. Mój ulubiony internetowy słownik języka angielskiego, wyświetlając idiomy powiązane z danym słowem, tylko potwierdza taką intuicyjną, literacką interpretację: book passage (fragment książki), secret passage (tajemne przejście), bird of passage (ptak wędrowny). Gdy natrafiamy na sformułowania descending passage (korytarz opadający w piramidach egipskich) oraz ascending passage (korytarz zstępujący – element piramidy), trudno, rozpoczynając tę recenzję, nie zacytować wiersza Norwida o życiu – podróżowaniu: „przecież ja aż w nieba łonie trwam, / Gdy ono duszę mą porywa / Jak piramidę!”. Porywanie duszy – to bowiem cel, jaki postawili sobie członkowie zespołu, którego nazwę można by najprościej przetłumaczyć jako muzyka na wyjście, wolę jednak inną wersję: muzyka wyjścia.

Shoegaze od zawsze był opowieścią o wewnętrznej lub zewnętrznej podróży. Wszystkie efekty gitarowe, w które wpatrywali się twórcy tego nurtu, przyczyniając się do powstania jego nazwy, miały jedno podstawowe zadanie – stworzyć wrażenie przestrzeni. Nie wiem, skąd popularność jednej z najbardziej konwencjonalnych, nietrafionych metafor w historii pisania o rocku alternatywnym, a mianowicie tych stale obecnych w recenzjach shoegaze’owych płyt „ścian dźwięku”. Przecież na klasycznych albumach Cocteau Twins czy My Bloody Valentine namiętnie, z pasją i energią, rozbijano wszelkie ściany, bariery, klaustrofobiczne ograniczenia, tworząc przejście, korytarz, słowem passage, przez który można zwiać do bardziej patetycznego świata uczuć, pragnień, przeczuć, tego tkliwego emo bagienka, w którym tak lubi taplać się nasza umęczona dusza.

Exitmusic to właściwie muzyka ucieczki. „On the run from the modern age”, śpiewa, jakby to powiedziano w XIX wieku, z emfazą, Aleksa Palladino – aktorka znana (czy raczej nieznana) z takich filmów jak „Uśmiech Mony Lizy” czy „Portret Doriana Greya”, a przede wszystkim liderka jednej z najciekawszych, młodych amerykańskich kapel, które starają się łączyć fascynację shoegazem, psychodeliczną elektroniką czy post-rockiem, inspirując się z jednej strony klasycznymi albumami wspomnianych wykonawców z początku lat dziewięćdziesiątych, z drugiej zaś późniejszą twórczością Sigur Ros czy Radiohead. Czy wybierając taką, a nie inną, nazwę zespołu członkowie Exitmusic nie myśleli czasem o czwartej piosence z „OK Computer”? Muzyka, która wypełnia „Passage”, czyni taką hipotezę wielce prawdopodobną. Tekst „Exit Music (For a Film)” idealnie nadaje się na motto płyty tak eskapistycznej, jak debiut duetu Aleksy Paladino i Devona Churcha: „Wake from your sleep, the drying of your tears. Today we escape, we escape”.

Wokalistka Exitmusic śpiewa w sposób niesamowicie emocjonalny, na granicy kiczu i teatralności – rozpoczynające album pochlipywanie, śpiew przechodzący w jęk, jęk przechodzący w krzyk. Kiedy obserwuje się ją podczas koncertów (polecam świetny, dostępny na youtube krótki występ „Live on KEXP”), można odnieść wrażenie, że przypomina Pytię oszołomioną muzycznymi oparami, która, wprowadzona w trans, nie przejmuje się artykulacją, skupiając się na wydobyciu jakiegoś mglistego, ale niezwykle istotnego przesłania. Wsobna, drżąca, odgrodzona od świata czarną gitarą, zdaje się wyśpiewywać tajemnicę. Patos jak diabli, który słuchacza już mocno nienastoletniego czasem śmieszy, częściej jednak bardzo przyjemnie, efektownie, przekonująco tumani i przestrasza. Czaruje melodyjnością, wciąga transowością, przypominającą momentami wyprodukowane z większą elegancją, pozbawione uroku lo-fi elektroniki, najbardziej hipnotyczne fragmenty wczesnej twórczości Atlas Sound.

Muzyka Exitmusic, podobnie jak ich nieco pretensjonalne teledyski (panna młoda ciągnięta po trawie, świece, pochodnie, mgły i bizony w „Modern Age”), jest trochę za bardzo, może drażnić przeestetyzowaniem. Jednocześnie nastrój tworzony przez nowojorczyków na granicy kiczu wciąga i fascynuje, dość mocno przypominając klimat inspirowanego synth-popem, trzeciego, bardzo dobrego albumu Odawas. Najważniejsze jest bowiem to, że „Passage” wypełniają świetne, poruszające piosenki, które, cóż, że trochę zbyt nachalnie, arogancko i bezceremonialnie starają się dobrać do naszej duszy.

Piotr Szwed (6 stycznia 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Ethan
[17 stycznia 2013]
I jeszcze jedna mała uwaga. Zaciekawiła mnie Jej kariera filmowa (przy okazji recenzji) i jeżeli chodzi o tego calego Doriana to dzięki Bogu w nim nie grała. Znaczy grała, ale nie w tym o którym "wszyscy" myślą.
Gość: szwed
[17 stycznia 2013]
W takim razie sięgnę po "Bloom", bo "Teen Dream" słuchałem dość uważnie, a wracając jeszcze do Exitmusic, godna uwagi jest ich wersja "Space Oddity" Bowiego.
Ethan
[17 stycznia 2013]
Już gdzieś to pisałem względem ich twórczości. Okres pierwszy to podążanie drogą Fiery Furnaces i ich sposób na post-americanę. Na debiucie z momentami, na Devotion owe wątki zostały doprowadzone do perfekcji. Potem przyszedł czas na zmiany, jakiś chłód, odrobinę elektroniki i kobiece 4AD. W tym przypadku Teen Dream było preludium dla znakomitego i zaopatrzonego w lepsze piosenki Bloom. I tyle ode mnie w temacie
Gość: pan owies
[17 stycznia 2013]
@szwed jak chcesz zacząć z Beach House, to chwytaj Teen Dream.
Gość: szwed
[16 stycznia 2013]
Kioto@, dziękuję za miłe słowa. Ethan@, dla mnie Exitmusic jest ciekawsze od Beach House. Więcej różnorodnych emocji, które zapewnia raz "męski", a czasem delikatny głos Palladino, większa transowość, nerwowość, ekspresja. "Beach House" był zawsze dla mnie zespołem "letnim", czyli ok, to jest ładne, tamto jest ładne, ale bez większych emocji. Choć może spróbuję podejść do nich jeszcze raz. Którą z ich pozycji najwyżej cenisz?
Ethan
[15 stycznia 2013]
koncert z KEXP promujący epkę zdecydowanie na tak, jak piszesz. samą płytą też się jaram, chociaż wiem, że wspomniany patos, że spora zrzynka z lepszego Beach House. Ale lubię te piosenki. i jeszcze ten Jej męski, charakterystyczny wokal. jedna z ciekawszych rzeczy z 2012.
Gość: kioto
[14 stycznia 2013]
Szkoda, że płyta nie jest tak dobrze zagrana jak napisana jest ta recenzja. Recenzję z chęcią przeczytam jeszcze raz, po płytę ponownie nie sięgnę.
Gość: szwed
[7 stycznia 2013]
Świetna płyta, choć, jak miałbym wybrać ich ulubiony utwór, to bez chwili zastanowienia postawiłbym na "The Sea" z poprzedzającej album EP-ki.
Gość: lyzka
[7 stycznia 2013]
płyta bardzo dobra!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także