Ocena: 9

Kendrick Lamar

good kid, m.A.A.d. city

Okładka Kendrick Lamar - good kid, m.A.A.d. city

[Interscope / Aftermath; 22 października 2012]

Miałem bardzo dużo problemów z tą recenzją. Cholera, chyba nigdy nie miałem większych. Po wszystkim, co do tej pory zrobił Kendrick, moje nadzieje na (przynajmniej) album roku były napompowane do sporych rozmiarów. Oczekiwałem przynajmniej albumu roku, albo doskonałego, zmieniającego oblicze muzyki dzieła, szczególnie po usłyszeniu „The Recipe” czy „Swimming Pools (Drank)”. Ale chyba jestem trudnym słuchaczem pierwszego kontaktu, bo nic z tych obietnic początkowo nie wychodziło, co nota bene świetnie ujął niedoceniony Jay Rock na „Money Trees”: Broken promises, steal your watch and tell you what time it is. Wszystkie pieniądze już dawno postawiłem na „good kid, m.A.A.D. city”, a spotkało mnie rozczarowanie.

Zeszłoroczny debiutant teraz debiutuje ponownie, ale tym razem bardziej oficjalnie, w zasadzie Kendrick zmienił tylko kategorię wagową i teraz gra w pierwszej lidze – Aftermath i Interscope – zamiast wrzucania niezależnego albumu do iTunesa. Ze względu na podtytuł albumu, „A short film by Kendrick Lamar”, to właśnie filmowe konotacje będą towarzyszyć tej recenzji do końca.

Od razu uprzedzam, że nie każdemu taki gatunek musi się podobać, to nie jest hitowa superprodukcja i sensacyjny blockbuster z wielkimi nazwiskami za i przed kamerą, konsoletą. Cóż, „Section .80” do łatwych też nie należało i musiałem się stopniowo przekonywać do tej płyty, żeby właściwie ją docenić, ale też podobne problemy napotykałem przy okazji wielu innych wydawnictw hip-hopowych ostatnich dwóch lat. Danny Brown, ScHoolboy Q, Ab-Soul, Shabazz Palaces, (The?) Game czy Mr. Muthafuckin’ eXquire sprawiali mi podobne problemy pierwszego kontaktu. Zresztą w opisie „Black Up” przy okazji zeszłorocznego podsumowania mówiłem już, że muzyka przyszłości nie jest łatwa. I dobrze, bo wynika to z konieczności uczenia się nowych rzeczy, wnoszonych do gry przez współczesnych wykonawców.

W przypadku Kendricka problematyczny jest też patologiczny charakter więzi między nim samym, a jego rodzinnym Compton. Jego film jest trudny, podobnie jak jego miłość do niesławnego, rodzinnego miasta, a rezygnacja z maksymalizacji komercyjnego potencjału dzieła na rzecz artystycznej, spójnej wizji całości nie ułatwia odbioru. Co ciekawe, nie przeszkodziło to Kendrickowi w sprzedaniu pół miliona egzemplarzy w ciągu zaledwie dwóch miesięcy od premiery. Wygląda na to, że Lamar od wielu lat dążył do opowiedzenia tej historii, w ten konkretny sposób, z udziałem tych bohaterów, a niezliczone punkty na drodze jego kariery prześwitują w tegorocznej produkcji i jeśli ktoś uważnie obserwował twórczość Kendricka, to zobaczy że te wszystkie wątki, sample, wnioski, cytaty, postaci dopiero teraz ukazują się w pełnym świetle. Ab-Soul, już rok wcześniej, na przedostatnim utworze z „Section .80” sugerował, że ich kolektywne działania są częścią większego planu:

Ayo, Dot, won't you let these cats know

We knew we'd be here, like back in 04'

Started hiiipower because our generation

Needed a generator and a system, meant to disintegrate us.

W zasadzie Kenny mógłby już udać się na emeryturę, bo tego dzieła łatwo nie przebije, a osiągnął nim tak wiele, że należy mu się odpoczynek. Potencjalne opus magnum w wieku 25 lat to niezły wynik, jednak pełną wartość „good kid, m.A.A.d. city” poznamy dopiero za jedną lub lepiej dwie dekady, kiedy to pokolenie wychowane na Kendricku będzie wskazywało na ten album jako główny bodziec wpływający na wybór rapowej kariery, czy też jakiejkolwiek ścieżki życiowej, innej niż przestępczość zorganizowana.

Niedawno jedna z fanek Wu-Tang Clanu stwierdziła, że to GZA sprawił, że dziś zawodowo uczy ona dzieciaki fizyki – w dużej mierze ze względu na naukowy charakter tekstów Geniusa. Jest to nie tylko krzepiące dla samego artysty, ale też może przyczynić się do zmiany społecznego postrzegania hip-hopu i jego dydaktycznej wartości, jaką niewątpliwie odgrywa w kręgach osób szczególnie zagrożonych wykluczeniem poza margines ekonomiczny czy prawny. Szczególnie, jeśli ta przypadkowa nauczycielka fizyki postanowi trafiać do trudnej młodzieży właśnie street credem Wu-Tang Clanu. Zresztą GZA już teraz współpracuje z profesorami University of Columbia w ramach projektu, mającego zachęcać afroamerykańskie dzieci do nauk ścisłych, co w porównaniu z bezradnym w tym przypadku amerykańskim systemem edukacji może zaowocować lepszymi niż dotychczasowe efektami. Z kolei być może za jakieś dwadzieścia lat to Kendrick przekaże pokoleniową pałeczkę i koronuje nowego mesjasza hip hopu tak, jak teraz zrobił to dla niego Dr. Dre, a co zostało udokumentowane w zamykającym album „Compton”. Wtedy też dowiemy się czy krytycy i fani mieli rację ogłaszając tę płytę mianem classic. Natomiast już teraz można docenić niewątpliwe zalety drugiego LP Kendricka.

Zaskakujący był dla mnie przede wszystkim dalszy, dynamiczny rozwój umiejętności technicznych Kendricka, zarówno w kwestii tekstów jak i zdolności wokalnych, głównie w porównaniu z „Section .80”. Chłopak zaskakiwał już rok temu, ale aktualnie osiągnął absolutne mistrzostwo na poziomie storytellingu, co słychać w trójwymiarowo realistycznych dokumentach, których projekcje następują w każdym kolejnym utworze. Agresywne i gówniarsko głupawe „Backseat Freestyle” niejednokrotnie postrzegane było jako aktualne spektrum osobowości K-Dota, podczas gdy wciela się tam w swoją szesnastoletnią wersję. Rzucane przez niego szczeniacko ignoranckie wersy są do tego stopnia realistyczne, że słuchacze kupili je w całości, nie wychwytując odgrywania roli wynikającego z opowieści. Sprawozdawcze i chłodno recytowane „The Art Of Peer Pressure” zaskakuje tempem przedstawiania kolejnych kryminalnych akcji przy zerowym udziale emocji narratora, co koliduje z młodocianą podjarką towarzyszącą okradaniu mieszkania i samochodową ucieczką przed policją. W którymś z wywiadów Kendrick przyznał zresztą, że obecność Dr. Dre zaowocowała między innymi nabyciem sporego doświadczenia w kwestii emisji głosu. I faktycznie, Kendrick jeszcze nigdy nie brzmiał tak szorstko i czysto, przez co słuchaczowi może się wydawać, że rapuje na żywo, tuż obok niego.

Podobnie jest z tekstami, które z wielu względów są o wiele lepsze niż na debiucie. Lamar używa dużo bardziej plastycznego języka, jeszcze silniej i barwniej rytmizuje swoje opowieści, a kilkukrotnie zapętlone porównania, metafory i parafrazy stosowane w praktycznie każdym wersie, podrzucają słuchaczom sporo tropów kierujących do rzekomo trafnych odwołań. I w zasadzie każde wydaje się mieć uzasadnione znaczenie – nad żadną inną płytą nie spędziłem tyle czasu przeszukując interpretacje z RapGenius.

Jeśli ktoś ma czas, to polecam biblijne rozszyfrowywanie wersów z GKMC. Na przykład, Kendrick kilka razy używa metafory kwiatu rosnącego w ciemnym miejscu – jednym z tropów jest parafraza 2Paca, a drugim fragment wiadomości zostawionej przez matkę Lamara na automatycznej sekretarce: Let ‘em know you was just like them, but you still rose from that dark place of violence. Inne odwołanie, znów związane z ulubionym raperem K-Dota, to „Poetic Justice”, oparte na samplu piosenki Janet Jackson, która zagrała w filmie o takim samym tytule – nieprzypadkowo u boku Shakura. Z kolei będąca klamrą kompozycyjną modlitwa, pojawiająca się na otwierającym GKMC „Sherane...” i „Sing About Me, I’m Dying Of Thirst” jest związana z 2. Listem do Koryntian, do którego Lamar odnosił się już choćby rok temu na kapitalnym „Kush & Corinthians (His Pain)”, z udziałem BJ-a the Chicago Kid.

Wszystkie te wątki i detale odgrywają swoją rolę w boskim planie Kendricka, który sprawia wrażenie wypisanego wcześniej na Arce Przymierza. Hipertekstowe przywiązanie do wszelkich detali i wątków z jego własnej lub cudzej twórczości, tworzące wielopokładową, wzajemnie poplątaną sieć skojarzeń, byłyby marzeniem J.J. Abramsa, gdyby tylko cała fabuła po raz kolejny nie uciekała mu przy tym przez palce. Równie pieczołowicie przemyślany jest cały scenariusz i kompozycja GKMC. Niechronologicznie snuta fabuła została zgrabnie poszatkowana i porozrzucana we wszystkich utworach, a skity niezwykle sprawnie splatają elementy narracji z dialogami schowanymi w skitach. Przy okazji, naprawdę życzę sobie na nowy rok, by wszyscy raperzy tak zasadnie wykorzystywali skity w swoich albumach – szczególnie że nie są one irytujące, co jest powszechnym mankamentem hip-hopu, i pełnią one jednak kluczowe funkcje narracyjne. Żeby skleić wszystkie wątki, trzeba trochę się nagłowić i Christopher Nolan pewnie dałby się pokroić za prawa do ekranizacji historii Kendricka.

Jednak „good kid, m.A.A.d. city” najbliżej jest do „The Wire”, ze względu na mnogość wątków i postaci, podobną tematykę, a także paradokumentalny charakter i wreszcie maksymalnie realistycznie zarysowany świat przedstawiony. Sama kompozycja albumu jest podobna: to nie jest naturalny blockbuster Rolanda Emmericha i, podobnie jak w „The Wire”, niektóre fragmenty mogą początkowo wybijać z rytmu, pozornie obniżając ocenę całości. Jednak dopiero po zapoznaniu się z całą płytą staje się jasne, że wszystkie jej elementy składowe były konieczne. Nawet jeśli nie każda scena powala na kolana, to w ostatecznym rozrachunku służą one przedstawieniu szczegółowo przemyślanej historii. A jeśli wydaje się wam, że historia Kendricka nie jest szczególnie hardkorowa (pobicie, strzelaniny, włam i kradzież, samochodowa ucieczka przed policją), to warto zwrócić uwagę, że jest to zapis jednego tylko, autentycznego dnia z życia Lamara. Ale to jest właśnie zasadnicza różnica między rozrywką a zabawą – wszystkie elementy składające się na rozrywkę muszą bawić odbiorcę, skoro rozrywka może następować także przez doświadczanie emocji uznawanych powszechnie za negatywne.

Nawet bohaterowie odgrywający tu główne role nie wnoszą zamieszania i nie skupiają na sobie uwagi słuchacza, bo właściwie brak tu głośniejszych nazwisk muzycznego showbizu. Także produkcja została powierzona przede wszystkim ekipie związanej z Black Hippy. Pewnie dlatego Lady Gaga nie pojawiła się na ostatecznej wersji „Bitch, Don’t Kill My Vibe”, a zastąpiła ją Anna Wise. Występuje tu jeszcze obdarzony podobnym do Kenricka tonem głosu Drake, nieco zapomniany już MC Eiht, czyli weteran gangowych historii z Compton, zaskakująco błyskotliwy Jay Rock i dający Kendrickowi klucze do miasta Dr. Dre. Podobną rolę odgrywają na albumie zaproszeni goście, co postaci przedstawione w jego fabule. Jeśli chodzi o bohaterów filmu Kendricka, to trafnie opisał ich Robert Christgau: Nobody is heroic here, including Lamar – from Christian strivers to default sociopaths, all the players are confused, weary, bored, ill-informed.

I to jest zasadnicza różnica między „good kid, m.A.A.d. city” a większością historii opowiadanych w hip-hopie. Kendrick nie traktuje słuchacza jak idioty i nie daje mu łatwych rozwiązań, oczywistych wzorców do naśladowania.

Sam zdaje się mieć wątpliwości podobne do przedstawionych przez Antiocha Kantemira w „Do rozumu swego”, związane z wyborem odpowiedniej tematyki dzieła. Największą wewnętrzną walkę toczy ze sobą na pograniczu „Sing About Me...” i „Real” – dwóch, mistrzowsko rozegranych, trzyosobowych dialogów, w których najważniejsze wydaje się pytanie postawione przez Kendricka: Now am I worth it?/Did I put enough work in?

Kwestia prawdziwości przedstawianych przez niego historii zdaje się za to nie być istotna:

If I told you I killed a nigga at 16, would you believe me?

Or see me to be innocent Kendrick you seen in the street

With a basketball and some Now & Laters to eat.

Większe znaczenie ma fakt, że dwie dekady wcześniej gangsta rap opisywał życie na zachodnim wybrzeżu, w dużej mierze takie, jakim teraz Kendrick wypełnia opowieści. N.W.A. czy „Boyz N The Hood” tworzyło wizję kryminalnej codzienności znanej większości czarnoskórych dzieciaków w Stanach, a teraz Lamar nakręcił własny film, który ukształtuje umysły nowego pokolenia. Będziemy musieli poczekać jedną czy dwie dekady, żeby poznać faktyczną siłę oddziaływania „good kid, m.A.A.d. city” na amerykańskie społeczeństwo i by móc stwierdzić, czy to faktycznie instant classic. A na razie Kendrick wspomina już o tym, że podtytuł „a short film by Kendrick Lamar” nie będzie filmem tylko z nazwy. Nie wiadomo jeszcze, zbyt wiele, ale K-Dota miałby grać Tristan Wilds, który wcześniej odgrywał postać Michaela Lee z „The Wire”. Przypadek? Nie sądzę.

Mateusz Błaszczyk (28 grudnia 2012)

Oceny

Jędrzej Szymanowski: 8/10
Karol Paczkowski: 8/10
Kuba Ambrożewski: 8/10
Paweł Gajda: 8/10
Paweł Sajewicz: 8/10
Paweł Szygendowski: 8/10
Rafał Krause: 8/10
Wojciech Michalski: 8/10
Michał Pudło: 7/10
Średnia z 10 ocen: 7,3/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: zsuetam
[25 marca 2013]
Świetny artykuł na temat tej płyty, bo recenzją bym nie nazwał. To coś więcej. Ja na razie tę płytę przesłuchałem parę razy i nie miałem czasu wsłuchać się w tekst i zanalizować.

Fajnie wychwycone związki z genialnym serialem The Wire. Szczerze mówiąc bardzo chciałbym, by powstał film na podstawie tej płyty, nakręcony przez ekipę od The Wire. Realistyczny, brudny, wielowątkowy, z precyzyjną fabułą zazębiającą się coraz bardziej w każdej minucie przybliżającej film do końca.
Płyta mi się podoba, dla mnie 8, ale jeszcze parę wnikliwych przesłuchań mnie czeka, to i może ocena się zmieni.
Gość: K.Dot
[25 lutego 2013]
Ya bish.
Gość: Heniek ze Szczebrzeszyna a nie
[24 lutego 2013]
Bitch, Don't Kill My Vibe
Bitch, Don't Believe the hype
Bitch, Don't Read Pitchfork
Bitch, don't Believe Screanagers

6/10

Gość: mateusz b nzlg
[13 lutego 2013]
Wielkie dzięki i pozdro!
Gość: Harpagan
[6 lutego 2013]
@mateusz b nzig

Rozumiem teraz już ten wycinek recenzji. Poza tym bardzo mi się podobała, z tych polskojęzycznych to najlepsza, która czytałem. Z tego powodu szacunek dla recenzenta. A po drugie szacunek, że recenzent jest pierwszą osobą od miesiąca, która w jakiejkolwiek dyskusji internetowej, odpowiedziała mi kulturalnie - dziękuję :)
Gość: mateusz b nzlg
[3 lutego 2013]
@ Harpagan

Oj, ależ mnie w żadnym razie nie chodziło o skarcenie słuchaczy, którzy tego nie wyłapali. Chciałem wyłącznie podkreślić, że Lamar bardzo sprawnie odegrał swoje role w "Backseat Freestyle" czy "Swimming Pools" i dlatego, jeśli ktoś wcześniej nie słuchał tekstów (których tematyka zasadniczo gryzie się z "Backseat") Kendricka na "Section .80" czy jego mixtape'ach, to teraz łatwo było przeoczyć kontekst tych utworów. W gruncie rzeczy bez znajomości jego wcześniejszych kawałków wcale nie dziwi mnie taki odbiór "Backseat Freestyle".
Gość: Harpagan
[29 stycznia 2013]
Recenzja długa, ciekawa, tylko mam parę zastrzeżeń. Odniosę się na razie do jednej kwestii. "Agresywne i gówniarsko głupawe „Backseat Freestyle” niejednokrotnie postrzegane było jako aktualne spektrum osobowości K-Dota, podczas gdy wciela się tam w swoją szesnastoletnią wersję. Rzucane przez niego szczeniacko ignoranckie wersy są do tego stopnia realistyczne, że słuchacze kupili je w całości, nie wychwytując odgrywania roli wynikającego z opowieści." - jak słuchacz miał wychwycić, że w tym tekście jest stan ducha 16 letniego Kendricka. Szczerze mówiąc, słuchałem to bardziej jako świetnie zrealizowany kawałek w wiadomym stylu ( czyli coś jak satyra ). Nadal się zastanawiam jak miałem odczytać, 16 lat Kendricka po tym kawałku. Mogłem tego tylko dokonać po przeczytaniu wypowiedzi Kendricka na ten temat. Oczywiście, jako puzzel do układanki był potrzebny i czas, ale to z kolei już po podtytule jest łatwe do rozpoznania. Także, nie uważam w przeciwieństwie do recenzenta, że ten błąd jest karygodnym a tak rozumiem ton "pouczenia", że zapominali itd.
Gość: Prosze o recenzję Winiego
[6 stycznia 2013]
Poprawka!! " to kiepski ruch jeżeli ktoś czerpie garściami z historii swojej dzielni" - tutaj brakuje jeszcze tego że - jeżeli nie drze japska o tym skad bierze. To że wydaje w Aftermath to fajnie ale czasami rzucenie motywu do piosenki nie wystarczy jako oddanie długu za pożycznie jakiś struktur. A Kendric nie ma polityki Mellowhype i OF, których pożywką jest śmietnik memów i net.
Gość: Prosze o recenzję Winiego
[6 stycznia 2013]
Bardzo wyczerpująca recenzja. P.S Ta płyta jest tak bardzo przesiąknięta południowymi strukturami muycznymi i technikami jak Chop and Screw (kawałek Swimming Pools (drank)) i Madlibowymi dialogowniem z własnym ego . Ogólnie nie ma to pierdolnięcia. Oczywiście rozumiem funkcę homogenizacji i archiwizacji mitu Compton ale stawiam pytanie czy tak mocne przesiaknięcie gatukami i technikami z otoczenia światowego bez ich propsowania (wiem - postmoderna i internet ale sorry ...) to kiepski ruch jeżeli ktoś czerpie garściami z historii swojej dzielni. Bardzo Kocham eksperymenty w muzyce i jej oryginalność. Dlatego może iż to nie najlepsza sytuacja proszę o recenzję Winiego "Bóg jest miłością" , albo sam ją napiszę!
Gość: lolzor
[4 stycznia 2013]
wow, czarny raper ma na płycie piosenkę pod takim samym tytułem co popularny niegdyś czarny film i sampluje w niej kawałek wykonywany przez piosenkarkę, która w tym filmie grała główną rolę. cóż za kreatywność, cóż za głębia odniesień, cóż za intertekstualność. no geniusz po prostu.
Gość: mateusz b nzlg
[2 stycznia 2013]
@Lu

Okej, racja, Game wypada w tym zestawieniu zdecydowanie najsłabiej. Ale też R.E.D. Album wyszedł mu zaskakująco dobrze, nie wiem, może Pharell pomógł mu ogarnąć temat. Chodziło mi raczej o to, że musiałem się przegryzać przez R.E.D., podobnie jak przez LP Kendricka czy Browna.

Natomiast nie sądzę, żeby Game mógł jeszcze coś zmienić w hip-hopie, w odróżnieniu od reszty towarzystwa, w którym go upchnąłem. O czym świadczy choćby Jesus Piece.
Gość: Lu
[31 grudnia 2012]
czepiam się, wiem... ale wstawienie gejma między Kendricka, Schoolboya, Ab-Soula i Shabazz Palaces to jakieś straszne nieporozumienie...
Gość: grubszy
[30 grudnia 2012]
A czy to ma jakieś znaczenie kiedy?
Jest dziewięć? - Jest dziesięć! - jak mówił pewien Łona.
Gość: szybki billy
[29 grudnia 2012]
No właśnie wszyscy już napisali, a Screenagers sobie przypomniał, że taka istnieje.
Gość: nie bądź taki szybki bill
[29 grudnia 2012]
nie kapuję tego żartu. przecież pitchfork już dawno dał 9.5, a o tej płycie wszyscy piszą, więc nie jest taka undergroundowa
Gość: szybki billy
[29 grudnia 2012]
teraz czekam na wypowiedz pitchforka na temat tej plyty, bo jak już screenagers dokopał się do tak undergroundowego artysty jak Kendrick Lemur...

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także