Charles Gayle Trio
Streets
[Northern Spy; 14 lutego 2012]
Charles Gayle po okresie młodości, muzycznego kształcenia i w miarę rozsądnego życia w gronie nowojorskiej bohemy jazzowej postanowił rzucić względne bezpieczeństwo i najzwyczajniej w świecie zamieszkał na ulicy. Decyzja wcale nie była pochopna – trwał w niej przez 20 lat. Grał na saksofonie za drobniaki litościwych przechodniów, czasem również w knajpach, ze starymi znajomymi. Pod koniec lat 80. po wielu żarliwych występach w nowojorskim klubie Knitting Factory panowie z labelu Silkheart dostrzegli w końcu Gayle’a olbrzymi potencjał i przywiązali go do siebie solidnym kontraktem. Z ulicznych doświadczeń zrodził się też umalowany na biało klaun o imieniu (nomen omen) Streets – alter ego artysty (widoczne na okładce albumu), specjalizujące się w płomiennych przemówieniach dotykających społeczno-religijnych kwestii.
Tak powstał Gayle jakiego znamy – saksofonista feralny o potężnym, kołyszącym vibratto i rozdartym timbre, grający elokwentne, free-jazzowe pasaże ponad szturmującą sekcją rytmiczną. Tegoroczny „Streets” brzmi fenomenalnie nawet w porównaniu z najważniejszymi pozycjami w całej dyskografii saksofonisty. Zgranie trójki muzyków: Gayle (saksofon tenorowy), Larry Roland (kontrabas) i Michael TA Thompson (perkusja) może konkurować z pamiętnym trio Alberta Aylera z lat 60. „Streets” stanowi syntezę gayle’owego brzmienia – egzystencjalnie rozdartego, komicznego w jakimś głęboko smutnym wymiarze – i ukoronowanie działalności jako Streets The Clown. Najważniejsze jest jednak to, że cyrkowe wcielenie Gayle’a i jego tenor zdają się mówić jednym głosem. Rok 2012 to moment powrotu jego legendy, to też rok powrotu do saksofonu tenorowego po okresie fascynacji fortepianem, altem i klarnetem. Religijne uniesienie, spiritual jazz w duchu Coltrane’a, żywioł, i trochę też cyrkowa otoczka, konstytuują wielkiego artystę.
Komentarze
[17 grudnia 2012]
Zapraszam i pozdrawiam!