Ocena: 6

Lindstrøm

Smalhans

Okładka Lindstrøm - Smalhans

[Smalltown Supersound; 5 listopada 2012]

Ponoć gros najpopularniejszych obecnie blogów traktuje o modzie lub jedzeniu. Coraz częściej na tę samą tematykę natkniemy się skacząc po kanałach telewizji cyfrowej. Być może dlatego Hans-Peter Lindstrøm, antycypując wejście tej tendencji w sferę muzyki, przygotował sześć abstrakcyjnych (bo dźwiękowych) przepisów na tradycyjne norweskie dania (wszystkie tytuły utworów na „Smalhans” są jednocześnie nazwami ulubionych potraw artysty – przyp. red.). Bez obaw, są proste do przyrządzenia i łatwo strawne. Chyba w ramach rekompensaty za serwowany przez Norwega na początku tego roku dość eksperymentalny zestaw sześciu filiżanek podejrzanego trunku, przy którym mogły się zbuntować niektóre kubki smakowe („Six Cups of Rebel”).

Tymczasem w najnowszym menu znajdziemy:

„Rà-àkõ-st” – elektroniczny specjał. Już po pierwszych taktach możemy się domyślić, że mamy do czynienia z kompozycją od Lindstrøma. Idealna na przystawkę – rozpędzony rytm o house’owym zacięciu, przyprawiony wirującymi klawiszami. Palce lizać, parkiet grzać.

„Lāmm-ęl-āār”, niezbyt wyszukane, mogłoby rozbrzmiewać nawet w niektórych bardziej wyrafinowanych bistro barach. Schlebia masowym gustom, ale nie zawiera zbyt dużo ilości wartości artystycznej. Może zawierać śladowe ilości składników energetycznych.

„Ęg-gęd-ōsis” (oryg. potrawa przyrządzana z jajek), wyróżnia się na dotychczasowym tle przede wszystkim konsystencją. Duże zagęszczenie basu decyduje o ciężkości tej propozycji. Na szczęście różnorodność ścieżek analogowych klawiszy kontrapunktuje jej jednoznaczność. Dobrze smakuje na gorąco, w towarzystwie stroboskopów.

„Vōs-sākō-rv” to już jedno z głównych dań. Połyskliwe (lukrowane, ale z dużym polotem i niezwykłą finezją) i jeszcze bardziej taneczne niż poprzedni track. Równo pokrojone klawisze torpedują nasze receptory. Zabronione spożywanie na talerzu, zalecane wprost z danceflooru.

„Fāār-i-kāāl” – szef kuchni poleca. Najsmaczniejsza część ze wszystkich propozycji, jakie oferuje nam Lindstrøm. Utwór wręcz firmowy dla konwencji space disco, bardzo przestrzenny, co przecież charakterystyczne dla tej odmiany grania. Rozciąga przed nami zasięg swojego aromatu. Składniki: zapętlone arpeggia, szczypta oldsuklowego basu i ejtisowy sznyt.

„Vā-flę-r”, niby deser, ale w niczym nie ustępuje daniu głównemu. Szeroka kompozycja, roznosi wysoko pogłosy klawiszy. Możemy czuć się syci.

„Smalhans” od kuchni to, w skrócie, powrót do początków revivalu kosmiczno-tanecznego grania w Skandynawii. Kontynuuje realizację sprawdzonych już patentów na przyciąganie słuchacza, ale zarazem nie jest w stanie zdetronizować „Where You Go I Go Too” (w moich uszach najlepszego artystycznie i brzmieniowo albumu Norwega). Ale można też porównać „Smalhans” do najnowszej płyty space-pobratymca Lindstrøma, Prinsa Thomasa. Wtedy pochwalimy bohatera tej recenzji za spójność i swobodę w komponowaniu melodii. Niektórym to wystarczy. Zatem smacznego.

Rafał Krause (17 listopada 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także