Ocena: 6

Turnip Farm

The Great Division

Okładka Turnip Farm - The Great Division

[Antena Krzyku; 22 października]

Turnip Farm, czyli wspólny projekt muzyków z takich grup jak Blue Raincoat, Ed Wood, czy Tin Pan Alley, po raz n-ty odsłania jasną stronę Bydgoszczy, a po raz drugi własną. W porównaniu z debiutem, da się zauważyć więcej dbałości produkcyjnej, po której rozeszło się nieco energii, ale nijak nie zapomina się, że ze wszystkich projektów, w jakich udzielają się założyciele Farmy Rzepy, jest to przedsięwzięcie najbardziej beztroskie, najmniej poszukiwawcze, słowem – najłatwiejsze - i raczej jest tak, że trafi do osób nostalgicznie wracających do tego typu brzmień albo odwrotnie - w takowych niezorientowanych. Szczęśliwie dla Turnip Farm, obie grupy należą do całkiem licznych. W rezygnacji z artystowskich zapędów również siedzi pewna recepta na granie, jak zwykle wystarczy poruszyć odpowiednie struny. A nie jest tajemnicą, które szarpie„The Great Division” i gdzie nas jej całość estetyczna odsyła.

Jak mocno by się bowiem nie starać, w kontekście bydgosko-wołowskiego zespołu nie da się przestać myśleć o Dinosaur Jr. Do nieśmiertelnej - tudzież nieumarłej, zależy od perspektywy - ekipy odsyła oczywiście nazwa podchwycona z klasycznego „Green Mind”, ale już nawet pojedynczy jej człon nasunie skojarzenia z przedostatnim albumem formacji J. Mascisa, podobnież tonacja cover-artu, ze znajomo ciepłą, zinfantylizowaną czcionką, czy wreszcie, last but not least, sama muzyka. I ja dałbym się bez oporów wkręcić, że oldschoolowe brzmienie „Relay” i paru innych fragmentów mogłyby wypływać z fioletowego Jazzmastera, a śliczne „Offender” zawiera przekaz podprogowy w postaci wzruszającego hołdu "O, Fender!", co jednak upraszczałoby kształt albumu, bo radosne riffy wcale nie pojawiają się tak często jak choćby w openerze. Dlatego w moim przypadku, im dalej w las, tym przychodzą głównie mniejsze lub większe rozczarowania, co nie zmienia faktu, że to wciąż maleńkie, ale potencjalne indie-hity - każdy track próbuje z lepszym lub gorszym skutkiem podnieść z klasą tę lekkość bycia chłopaków z sąsiedztwa wraz z ich nieprzesadzoną nonszalancją, czy to w tonie bardziej melancholijnym (refleksyjne „Pristine” i „Division”, ale przynudzające „Fog”), czy pokazując pazur (świetne „Transmission” i najsłabsze w zestawie „Thread”). Nie pozostawiają przy tym żadnych złudzeń z czym to się je, a zespół sam się ambicyjnie uziemia, żartobliwie mianując się przedstawicielem gatunku vegetable rock. I ten warzywo-optymizm z amerykańskim rodowodem, może ze śladowymi ilościami wrażliwości znad Wisły, jest w pełni zdrowia – zgnilizną nie trąci, a czasy chodzenia na pachtę mogą się jak najbardziej przypomnieć.

Anty-etos indie-rocka od dekady umiera bezpowrotnie, sezonowe Turnip Farm ponoć również za moment ma zejść z afisza, ale póki co, zarówno w ogóle, jak i w szczególe, dogorywają sympatycznie. A w Polsce nawet czasem i fajniej niż za Oceanem, bo ”The Great Division” to duży ciekawszy album niż takie „I Bet On Sky”.

Karol Paczkowski (14 listopada 2012)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: nieseba nzlg
[14 listopada 2012]
wkradł się chochlik - recenzja jest już z właściwą oceną :)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także