Ocena: 8

Flying Lotus

Until The Quiet Comes

Okładka Flying Lotus - Until The Quiet Comes

[Warp; 1 października]

Gdy w styczniu oszacowałem nadejście najnowszego longplaya FlyLo na rok 2012, nie wiedziałem o tym, że Ellison naprawdę już coś tworzy, a swoje domniemania oparłem jedynie na znajomości własności ciągu arytmetycznego. Faktyczne przesłanki o nowym albumie elektronika z L.A. pojawiły się jakoś w drugiej połowie roku, a wraz z nimi zauważyć można było u mnie nasilające się objawy tak zwanej choroby fanowskiej: trzęsące się ręce, skłonności do nadużywania alkoholu, napady agresji, problemy z trzymaniem moczu, czy nieustępujące zniecierpliwienie. Wszystko to za sprawą „Cosmogrammy” – jak do tej pory mojej ulubionej płyty tej dekady, śmigającej po przestworzach niczym Ferdynand Wspaniały w windzie i która utuczyła moje oczekiwania co do Lotusa do naprawdę wielkich rozmiarów. Muzyka Ellisona jest synonimem nowej jakości w niesinglowej elektronice, a „Cosmo” najlepszą tego egzemplifikacją. Pod każdym indeksem na poprzednim albumie znajdziemy drobiazgową kompozycję, wybitną od strony technicznej i skompresowaną (i muzycznie, i metaforycznie) tak, że wydawać by się mogło, że muzyka ta jest pozbawiona dynamiki. Te krótkie, nasycone informacjami i piekielnie głośne (don't hate the player, hate the game – każdy masteringowiec powie, że głośniejszy materiał lepiej brzmi) numery mają w sobie coś symptomatycznego dla naszej ery digitalizacji: w dwie i pół minuty naraz odwiedzamy szesnaście otwartych kart w przeglądarce, oglądamy przeraźliwą reklamę w tv, klikamy like na facebooku, rzucamy okiem na pasek wiadomości telewizji informacyjnej, odbieramy telefon, rzucamy szybkie "kocham Cię" do dziewczyny/chłopaka na skype'ie, a zaraz potem wysyłamy maila i mms'a, które zostaną otwarte na pięciu różnych, równie hi-endowych jak nasze urządzeniach. I choć Lotusa można oskarżyć o właśnie takie kompozytorskie ADHD, to trzeba przyznać, że nikt tak jak on nie potrafił w ostatnich latach muzycznie zdefiniować nowoczesności.

„Until The Quiet Comes” ma w zamyśle nurkować w świat marzeń, zgłębiać go i eksplorować. Nie sposób jednak nie zauważyć, że muzycznie jest to kontynuacja drogi obranej na poprzednim dziele Amerykańskiego producenta. Nie doświadczymy tutaj stylistycznej rewolty, a miejscami nawet zauważymy momenty wtórne, takie jak „Heave(n)”, które słyszeliśmy już wcześniej (być może nawet na „Los Angeles”), czy ten charakterystyczny łańcuszek otwartych hi-hatów w „See Thru To U”, tak często eksploatowany na wcześniejszym albumie. Podobnie jest z instrumentalnym sposobem użycia śpiewu i samym doborem gości (Thom Yorke, Thundercat, Laura Darlington i Niki Randa znów się pojawiają w niemalże tych samych rolach). Estetyczna różnica pomiędzy „Cosmo”, a UTQC, jest dużo bardziej subtelna niż między dziełami z 2010 i 2008 roku. Najnowsza płyta Lotusa jest jednak trochę delikatniejsza, cyfrowe syntezatory mają trochę łagodniejszy wydźwięk, w tle przewija się mnóstwo subtelnych drobiazgów, glockenspieli, czy dłuższych pociągnięć gładkich ambience'ów, jednak przy tej głośności materiału i miernikach skaczących co chwilę do zera ciężko mówić o jakimś znaczącym wyciszeniu FlyLo. Jak sama nazwa płyty wskazuje, dzieło to ma charakter tranzytowy, ilustrować pragnie swojego rodzaju stan przejściowy, stąd może też Steven Ellison nie obrał radykalnie odmiennego wobec poprzedniczki azymutu.

A mógłby, i znajdziemy na płycie wiele ku temu potwierdzenia. Choćby na przykład (jak na mój gust) trochę mało wysmakowany, niespotykany dotąd u Lotusa tak jawny flirt z dubstepem w „Sultan's Request”. Albo następujący po nim rewelacyjny instrumentalny, hip-hopowy „Putty Boy Strut”, ubrany w trochę infantylne, ale jakże unikalne brzmienie. No właśnie, nie zapominajmy przecież, że oprócz niesamowitej maestrii technicznej i szóstego zmysłu do miksowania, Kalifornijczyk jest prześwietnym sound-designerem. I choć, jak wspomniałem wcześniej, używa on często na „Until The Quiet Comes” barw wykorzystanych na poprzednich longplayach, to i tak dostajemy tu naprawdę pokaźną porcję pięknych, unikalnych soundów – niech za przykład posłuży pseudo 8-bitowa, gumowa końcówka zajebiście bujającego „The Nightcaller”, będącego tutejszym odpowiednikiem „Do The Astral Plane” na „Cosmogrammie”. To właśnie ta inwencja brzmieniowa połączona z fantastycznym operowaniem fakturami po raz kolejny nadaje tej muzyce mocy, sprawia, że jest frapująca, magnetyzująca, prowokująca do następnych przesłuchań i wyłapywania niuansów.

I tak jak poprzednio mamy do czynienia z albumem jako całością, jako pojedynczym dziełem, i w tych kategoriach należy go oceniać. Chociaż wspominam tu o lepszych i gorszych (swoją drogą chyba pierwszy raz u FlyLo napotykamy na drobne faule) indeksach, to wciąż traktować je należy jako momenty czegoś większego, kompletnego i, nie ukrywajmy, cały czas świeżego i znakomitego. Flying Lotus serwuje nam po raz kolejny żywą, multikolorową eksplozję rewelacyjnych pomysłów, motywów i klimatów. Ellison daje nam zastrzyk nadziei w, jak to napisał swojego czasu Kuba Ambrożewski, „magię formatu albumowego”. Cieszy mnie wysoka forma człowieka, który wciąż ma szansę zostać kimś wielkim na muzycznym bezkrólewiu obecnej dekady. I pomimo że liczyłem na materiał co najmniej o jedną ocenę wyższy, no bo nie ukrywajmy, Lotus na „Until The Quiet Comes” lata trochę niżej, to wciąż utrzymuję wiarę w tego gościa. A to po dziewiątkowej „Cosmogrammie” naprawdę dużo.

Paweł Szygendowski (1 października 2012)

Oceny

Paweł Gajda: 8/10
Paweł Szygendowski: 8/10
Sebastian Niemczyk: 8/10
Michał Pudło: 7/10
Średnia z 4 ocen: 7,75/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: drgd
[7 października 2012]
http://www.youtube.com/watch?v=9BL27lUCbKM
Gość: Michał Pudło nzlg
[2 października 2012]
Dla mnie płyta na 7 (Cosmogramma na 8). Coś tu siadło, impet osłabł, faktycznie związał się FlyLo zbyt mocno ze znajomymi efektami (kaskady basu mimo że cudne i sygnaturowe, trochę się już przejadły).
Czego będziemy oczekiwać od kolejnej płyty Lotusa? Budowania murów wokół już ustanowionej estetyki, czy może wypraw w nieznane i ponownych odkryć. Jeśli pierwszego: UTQC posłuży jako kamień węgielny; jeśli drugiego: czuję niedosyt i martwię się słuchając najnowszego wydawnictwa. Pozdro!
Gość: Szygendowski
[2 października 2012]
Na npr cała płyta pojawiła się już 23 września. FlyLo podlinkował tę stronę na własnym profilu fb.
Gość: domel
[2 października 2012]
No ładnie, no ładnie... płyta czysto teoretycznie pojawia się dzień po waszej recenzji ;) ciekawa kolej rzeczy

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także