Ocena: 7

Yeasayer

Fragrant World

Okładka Yeasayer - Fragrant World

[Secretly Canadian; 21 sierpnia 2012]

Po raz wtóry nie otwierają albumu tak spektakularnie, jak na debiucie. Pulsujące „Fingers Never Bleed”, choć nie wiem na ile zamierzenie, w pewien sposób przywołuje echa „Into The Black” Neila Younga. I podobnie jak u Chromatics, którzy w tym roku zastosowali ten patent jednoznacznie, jest to otwarcie bardzo symboliczne, ustawiające tę płytę na pozbawionym przypadków – z biegiem obrotów krążka – torze.

Akrobatyczne faktury i błyskotliwa produkcja (choć dziś niebezpiecznie blisko granicy przeprodukowania) towarzyszyły im od zawsze. Na „Fragrant World” jednak paradoksalnie, mimo przedsiębrania coraz śmielszych kroków w kierunku popu, stały się pewnym kłopotem. Kłopotem, jeśli uznać za taki fakt, że motywiczna nadpobudliwość zabiła przebojowe aspiracje grupy. Album bowiem nie jest lekki, wymaga ciągłej uwagi i sam przyciąga ją bardziej na zasadzie oczopląsu niźli złapaniem za pysk na dłużej. Stąd zaskakującym było dla mnie odkrycie, że wybór do promocji „Henrietty” nie był zaczepną ekstrawagancją a raczej koniecznością, gdyż ten niesinglowy numer na tle pozostałych rośnie w kontekście singlowości właśnie. Chyba jedynie parkietowy, przerysowanie wakacyjny „Reagan’s Skeleton” nosi w sobie hitowy potencjał. Mimo to znakomicie bawi ta gonitwa za cytowanymi motywami, które choć łatwo rozpoznawalne, meldują się w każdej minucie płyty, sprawdzając biegłość słuchacza w temacie. Zapowiadany backmasking Aaliyah okazuje się rzeczywiście gatunkowym punktem wyjścia tych kompozycji, gdyż większość utworów legitymuje się zdecydowanie czarnym rodowodem.

Jak dotąd dostają po łapach zdecydowanie bardziej niż przy okazji już wówczas polaryzującego opinie „Odd Blood”. Moim zdaniem ponownie niesłusznie – to wciąż udany album, pokazujący jak z właściwie cudzych cząstek utkać własny styl (redefiniując przy okazji swój dotychczasowy). Widać jednak też jak na dłoni, jak wiele z ich talentu pozostaje w zapasie, na jak wiele mógłby on zostać spożytkowany. Bo cieszy i godny docenienia jest fakt nieustannych poszukiwań, zmian (jak na przestrzeń trzech albumów – zmian ogromnych), ale każdą nową płytą zdają się zbiegać z góry, którą było „All Hour Cymbals” i która tym samym wciąż rośnie i rośnie.

Mikołaj Katafiasz (6 września 2012)

Oceny

Michał Pudło: 4/10
Średnia z 2 ocen: 5,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: nie
[1 maja 2013]
okropna płyta! nie da się słuchać! nie rozumiem jak mogli tak bardzo upaść, zaczęli z taką genialną płytą, teraz takie coś :/ porażka!
Gość: jestem na nie
[25 października 2012]
Michał Pudło jest blizej prawdy niestety. 3 utory na krzyz pozostaja w pamieci , reszta mamałyga
Gość: maras63
[7 września 2012]
Brawo za metaforę z górą. Gdy znalazłem ich pitchforkowe granie na dachu bylem zachwycony. Pierwsza ich płyta ocierała się o 10. Niestety dalej jest gorzej, co nie znaczy, że źle. Gonitwy za zmieniającymi się trendami wymagają dużej porcji talentu i gdy jest go sporo, ale nie dużo, trudno utrzymać poziom. Momo wszystko, pamiętając pierwsze wrażenia z \\\\\\\"don`t look down\\\\\\\" trzymam za nich kciuki.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także