Animal Collective
Transverse Temporal Gyrus
[Domino; 21 kwietnia 2012]
Odrobina zaufania i okazuje się, że „Transverse Temporal Gyrus” to nie sadystyczne wydawnictwo w stylu „Danse Manatee”, ale też nie jest to wciągające „Here Comes the Indian”. Przede wszystkim jednak nie jest to „Strobo Strip”. Już tłumaczę się z porównania do The Flaming Lips – nie od dziś wiadomo, że zwariowanie obu składów stoi na równie zaawansowanym poziomie, a wydawnictwa z grubsza dzielą się na te przeznaczone do słuchania i kolekcjonerskie abstrakcje, czyli takie jak „Transverse...” najradykalniejsze manifestacje wyzwolenia z muzycznych konwenansów. Z tym, że ani zeszłoroczna epka Flaming Lips, ani to co przed longplayem sprezentowali nam Animal Collective, nie mają wcale tak zakłóconego oblicza jakiego można się było spodziewać. To jest jak najbardziej słuchalne, w przypadku załogi Coyne'a nawet bardzo, bo jak na najdłuższy chyba zarejestrowany zlepek jamów, to pozostaje on na zdumiewającym jakościowo poziomie, który to fenomen trochę został zignorowany na rzecz odnotowania ekscentrycznego, a na pewno ekscentrycznie skaczącego nam na kieszeń opakowania. Rozmijam się z sednem sprawy tylko po to, żeby podkreślić, że jeśli o takich wydawnictwach da się pisać poza sygnalizowaniem psychodelicznej zawartości i naniesienia jej na jakąś iście fascynującą skalę w grafomańskich dziennikach, pomiędzy skrajności typu „przeciągnąłem językiem po elektrycznych fasadach spiętrzonej rzeczywistości” a „wciąż jestem na kanapie”, to ja powiem tylko, że strasznie nudna jest ta epka. Tym razem trochę spacyfikowane ekstrema pozwalają na tym zawiesić na moment zarówno słuch, jak i parę słów krytyki, ale to zabawa na jeden seans, nieodrywająca od przyziemnych zajęć nawet w tych pozamuzycznych aspektach. Wciąż więc jestem na kanapie, a i nawet uszy po tym nie bolą. Drone'owe modulacje, żonglerka przeszkadzajek, rozciąganie, tłuczenie, irytujące zapętlanie i reszta typowo zwierzęcych zjawisk audialnych pozostają zachowawcze i nieciekawe, a to ostatni zespół, o którym chciałoby się tak mówić. Obawy przed „Bells” bezpodstawne, ale trochę niemrawe te ich spotkania po godzinach.
Komentarze
[8 maja 2012]
[7 maja 2012]
[7 maja 2012]
@krzysiek Jasne, z czysto technicznego punktu widzenia - research zauważalny w tekście leży na całej linii. Ale Flaming Lips samo się nasunęło właśnie po zabawie z tą aplikacją, z tym że właśnie nic to nie zmienia w mojej opinii. A dopóki pozostajemy/pozostaję jednak poza recenzowaniem wydań multimedialnych, to ocena uderza w wartości muzyczne. przy całej świadomości, że to nierozerwalne, ale właśnie - forma nie zmienia tu dla mnie postaci rzeczy. za ignorancję wynikającą z przedstawienia shorta - przepraszam.
[7 maja 2012]
[7 maja 2012]
http://ttg.myanimalhome.net/
uważam za świadectwo niedostatecznego researchu. Z recenzji jasno wynika, że nie jest to część regularnej dyskografii, ale też ani słowa o tym, z jakiej ta muzyka powstała. Pozdro.
[7 maja 2012]