Tindersticks
The Something Rain
[Constellation; 21 lutego 2012]
Czytam słowa wypowiedziane przez Stuarta A. Staplesa, lidera Tindersticks: Making albums is a tricky thing; writing, arranging, playing, recording, mixing, all so important to get right. Then there is that other element permeates everything; desire…
...i zastanawiam się, jak przekłada się to na muzykę z „The Something Rain”. Pierwszy odsłuch albumu: nuty miłe uchu, ciągłe, zdają się mierzyć centymetrem utkanym z pięciolinii podbitej wyraźną linią basu, przyjemny jednostajny rytm, a wszystko spaja miodowa, dojrzała barwa głosu Staplesa – poruszające vibratto, oszczędność, niski baryton bez zbędnych ozdób. Mamy tu jazzujący pop na wyciągnięcie ręki, tak jak w piosence „Slippin’ Shoes”. I również, jak w „Come Inside”, gitarą elektryczną i rozedrganym przesterem rodem z bajki lulając do błogiego snu. Albo wirująca forma „The Fire Of Autumn”, bo nie jest to piosenka o chlupoczących liściach pożółkłych na gruncie jednej melodii, raczej na pulsie sekcji rytmicznej, w międzyczasie też na grzechotkach.
Wreszcie początek albumu, „Chocolate” – piosenka-opowiadanie o dniu z życia. Przyjemny akcent młodego Anglika towarzyszy nam podczas opowieści rozpoczętej perfekcyjnym piątkowym popołudniem, gdy pracy już ledwo co i myśli zdają się uciekać, rozpływać, wiszące dekoracje na domu starca wiecznie w drodze do najbliższego urzędu pocztowego. Nie ma tu pretensji, ani też przebojowości „Parklife” Albarna. Słyszymy ułożone w ramkę, zwiewne (hollow) akordy gitar i zaskakująco żywą partię perkusji, która pozornie nie dodaje odsłuchowi dynamiki. Mimo to wszystko zmierza do silnej i podniosłej konkluzji, pojawiają się nie wiadomo skąd instrumenty dęte i mamy już pełen zestaw, dający pożądane odczucie czegoś udanego – no i sukces, nasz bohater poderwał dziewczynę. Ale to nie koniec, bo gdzieś między smakiem gorącej czekolady i zapachem papierosów romans kończy się zgrzytem, pojawiają się słowa WHAT THE FUCK, SHIT, a nawet YOU’RE A CHAP. I zaskakująco urywa się też piosenka zawodzeniem trąbki.
Poczuwam się do określenia całości „The Something Rain” słowem: pasjonująca, unikając jednoznacznego stwierdzenia. Uciekam, bo to sprawa dużej wagi, gdy deklaracje nie pokrywają się do końca z odczuciami. Czasami się nudzę, na przykład przy „Goodbye Joe”, gdzie afrykańskie perkusjonalnia próbuje się żenić z syntezatorem. Może też za sprawą pewnej dozy monotonii, jak w „The Night To Still”. Ale wszystko zmierza do jednej konkluzji.
Po wielu przejściach zespół bardzo udanym albumem wraca na scenę, podbijając zakochane w popowych łagodnościach serca dopracowanymi teksturami i dbałością o detal. Staples mówi o pragnieniu, i faktycznie, nie rzuca słów na wiatr: wszystkie elementy mieszanki potrzebnej do nagrania dobrej płyty są na „The Something Rain” obecne. Plus ładna okładka.
Komentarze
[14 marca 2012]
[3 marca 2012]
Ad JJ: można powiedzieć że jestem downraterem, z tego względu 6ka w mojej skali to świetna, wysoka ocena. 3 na 5 gwiazdek. Można polemizować ;)
Pudło, pozdrawiam.
[1 marca 2012]
http://www.machina.pl/allexclusive/id,2709/Czyste-niebo-nad-stodola.html
[27 lutego 2012]
[27 lutego 2012]
"Przyjemny akcent młodego Anglika towarzyszy nam podczas opowieści rozpoczętej perfekcyjnym piątkowym popołudniem, gdy pracy już ledwo co i myśli zdają się uciekać, rozpływać, wiszące dekoracje na domu starca wiecznie w drodze do najbliższego urzędu pocztowego."
Błagam, napiszcie że autor jest poetą i to wszystko tak specjalnie. PS. Ten tekst przeszedł jakąś weryfikację?
[27 lutego 2012]