Ocena: 7

Clams Casino

Rainforest [EP]

Okładka Clams Casino - Rainforest [EP]

[Tri Angle; 27 czerwca 2011]

Na temat Clams Casino jeszcze się na Screenagers szerzej nie wypowiadano, a że coraz szybszymi krokami zbliżają się mozolne procesy związane z ogarnianiem wszystkiego, co w muzyce wypłynęło wraz z rokiem 2011, można, rzutem na taśmę, wyliczyć typowi parę cech świadczących o jego atrakcyjności. Dlaczego bardziej przez pryzmat „Rainforest”, a nie „Instrumentals”? Ponieważ Mike Volpe nagrał ją już wyłącznie pod siebie, kierując na siebie reflektory jako na sprawcę oryginalnych kompozycji, czystych od jakichkolwiek uwikłań w twórczość innych artystów. I jako wolny strzelec radzi sobie doskonale.

Nie będę mozolnie streszczał „Rainforest”, bo i po co rozczłonkowywać czytelne wydawnictwo? Nadmienię jednak, że „Natural” działa na mnie jak pierwsze sekundy „Minors” Toro Y Moi i takich pozytywnych emocji dostarcza Volpe bez wyjątku. I zarówno te właśnie porozmywane szczątki chillwave’u, jak i umiarkowana witch-house’owa natarczywość albo może raczej po prostu zgliszcza nowego, zdekonstruowanego dubstepu ograniczonego do funkcji narzędzia w świetnych „Gorilla” i „Waterfalls”, czy otwarcie „Drowning”, odsyłające do dokonań Heckera, by po chwili zostawić najtrwalszy ślad korzeni producenta na tym wydawnictwie – wszystkie są moimi może nie najładniejszymi tegorocznymi łupami, ale takimi, które jednak z jakichś przyczyn, silnie subiektywnych pewnie, mocno faworyzuję. Na flagę przytknijmy jednak „Treetop”, który uruchamia tryb wręcz ambientalny, otwierając świat cyfrowy wplątany w dyszącą rozmaitymi skrawkami dźwięków konkretnych dżunglę. Oszczędny bit wraz z charczącym w tej naturalnej scenerii syntezatorem, konotującym z odległym miastem, jakby zakłócanym w radioodbiorniku i pachnącym trochę Boards Of Canada, kłócą się z wolną przestrzenią, uczuciem bycia wyraźnie na zewnątrz zurbanizowanego otoczenia.

Zresztą obok tytułu wydawnictwa i monotematycznie związanych indeksów sam cover art mówi przecież wiele – realistyczna klisza zaburzona cyfrowym wytryskiem sztucznie nasyconych barw wskazuje wręcz machinalnie na paletę, z której korzysta artysta. Nie ociera się oczywiście o field recordings, zresztą Volpe w ogóle nie korzysta z wybitnie oryginalnych technik, nawet nie efektownych. Próbuję powstrzymywać się zawsze od bezpłciowego kwitowania wydźwięku za pomocą paskudnych kluczy uniwersalnych, ale niełatwo jest nie wskazać, że odbiór „Rainforest” to zwyczajnie kwestia czucia. I zostawiając już podnietę, jak fajnie zagospodarowana została tu syntetyczna materia małą szczyptą naleciałości organicznych (organic glitch?), twardych uderzeń perkusyjnych kontrastujących z pończochą lo-fi aparycji, czy swobodnie współgrającym, ale jednak względnym eklektyzmem, refleksja nasuwa się taka: EP-ka „działa” pomimo względnej oszczędności i bez wątpienia nie dokłada nowej cegiełki pod monument ważnych dzieł ze zbliżonych poletek. Co jednak w ogóle nie przeszkadza, kiedy się zwyczajnie czerpie przyjemność z tego kunsztownego dziełka.

„Instrumentals” faktycznie udowadniało jak interesująco może wypaść podawanie surowego dania, że ono wcale nie jest może takie surowe, a przyrządza się samo poprzez odkontekstowienie, przy jednoczesnym otwarciu się na konteksty nowe, pozostające już w kręgu indywidualnego obcowania z albumem. „Rainforest” odróżnia od „Instrumentals”, już na poziomie koncepcji, oczywiście większa autonomiczność – ciężej jest nawet myśleć o niej jako dobrze reagującym, podatnym na wykorzystanie materiale podkładowym. Innymi słowy: samplowe szatkowanie czy doklejanie jakiegokolwiek wokalu nie odwróciłoby hierarchii, w której „Rainforest” będzie wypadało zawsze nad, bo żaden flow nie wyrwie z korzeniami podstaw soczystych samych w sobie. Jasne, to wszystko jest rzeczą dyskusyjną. Ale drogę od producenta, zapoczątkowaną przez szereg udanych podkładów, po natychmiastową windę jaką był niezwykle trafiony pomysł publikacji wersji instrumentalnych tychże kompozycji, jak dotychczas wieńczy właśnie nagrane zapewne pod wpływem ciepłego przyjęcia poprzednika „Rainforest”, wyrastające, co już bezdyskusyjne, na swobodny głos. I to głos przecież poniekąd odważny, bo pozbawiony koła ratunkowego jakim mógłby być argument użyteczności.

Leżąc już zdecydowanie dalej od hip-hopu, asekuracja tak czy siak nie była potrzebna, bo okazało się raz, a i dobitniej po raz drugi, że Clams Casino to marka, która może pływać samodzielnie. I to tyle odnośnie potencjalnego marginalizowania Volpe’a jako gościa świetnie szkicującego, ale wciąż potrzebującego dopełnienia. Bo jeśli w ogóle Clams Casino czegoś po „Rainforest” potrzebuje, to dużego wydawnictwa stawiającego już pewną kropkę pod „!”.

Karol Paczkowski (28 grudnia 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: wiź
[30 grudnia 2011]
nie no, slabe
Gość: wieslaw
[30 grudnia 2011]
Ta płyta to jedna z najlepszych w tym royku.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także