Ocena: 6

Zola Jesus

Conatus

Okładka Zola Jesus - Conatus

[Sacred Bones; 26 września 2011]

Nika Roza Danilova kontynuuje swoją muzyczną wędrówkę. Mimo sporej ilości wydanego materiału, dopiero teraz jej pseudonim artystyczny – Zola Jesus – dociera do szerszej świadomości. Nika zyskała już sobie status „gotyckiej sensacji”, przy czym trzeba zaznaczyć, że jej gotyk niewiele ma wspólnego z tradycją tego gatunku znaną z lat 80. Wraz z nowym albumem rozwija formułę zapoczątkowaną na „Stridulum EP” i „Stridulum II”, gdzie objawiła swoje nowe oblicze, bardziej rozbuchane aranżacyjnie w porównaniu z poprzednimi produkcjami. Tymczasem „Conatus” odznacza się jeszcze szybszym beatem, większą rolą instrumentów smyczkowych, ale jednocześnie gubi gdzieś wyjątkowość wczesnych kompozycji.

Praktycznie nic już nie zostało z brudnego syntezatorowego brzmienia „The Spoils”, które dryfowało w stronę lo-fi industrialu, zainfekowanego wpływami Suicide. A szkoda, bo nie będę ukrywał, że takie oszczędne i zarazem skrajne formy wyrazu przemawiają do mnie skuteczniej. Mogą jednak skazywać artystę na hermetyczny krąg odbiorców, a jego dorobek na kultowy status „zapomnianych pereł”. Ambicje Zoli Jesus najwyraźniej sięgają znacznie dalej i jak sądzę, nie ma ona zamiaru zamykać się w wąskim zestawie form i środków, co jest całkowicie zrozumiałe. Zaryzykuję stwierdzenie, że wraz z tym albumem otwierają się dla niej szanse na działanie z większym rozmachem, a tym samym na tworzenie dzieł nieskrępowanych żadnymi ograniczeniami, mogących wykraczać poza wszelkie ramy gatunkowe. Dążenie do takiego stanu rzeczy dało się już wyczuć przy okazji wyżej wymienionych, siostrzanych albumów „Stridulum”. Przede wszystkim Zola wyeksponowała wreszcie swój głos, który dotychczas wiązł gdzieś między kolejnymi warstwami elektronicznych szumów i trzasków. A jest to nie lada atut w jej przypadku, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że w warstwie wokalnej Nika nie różnicuje zanadto ekspresji, co osłabia siłę rażenia najnowszego krążka. Albo jeszcze inaczej: w każdym utworze bazuje na dość wysokiej skali napięcia emocjonalnego, co w pewnym momencie powoduje zobojętnienie.

Ogólnie mam z „Conatus” pewien problem. Zaczyna się świetnym wstępniakiem w postaci przestrzennego „Swords”, który robi nadzieję na wielką przygodę. „Avalanche” z wyrazistym acz powolnym beatem, mógłby się spokojnie znaleźć na poprzednim albumie. Singlowy „Vessel” powala zimnym, elektronicznym podkładem, pełnym rytmicznych klików i drobnych usterek, wyrazistą linią melodyczną i budzącym respekt głosem Zoli, który brzmi nieziemsko. To zdecydowanie najmocniejszy moment płyty. Klip do tego utworu, nieco przeestetyzowany, momentami nawiązujący do „Frozen” Madonny, jest doskonałym wyrazem ambicji Danilovej. Ta dziewczyna chce w przyszłości gromadzić dużą publiczność i produkować teledyski nie martwiąc się o ich budżet. Takich zapadających w pamięć kawałków, jak wspomniany „Vessel”, jest jeszcze kilka, na przykład „Hikikomori”, gdzie praktycznie całą muzyczną narrację, poza wokalem oczywiście, prowadzą skrzypce i wiolonczela. Wymieniłbym jeszcze nostalgiczny „Ixode”, który mógłby być soundtrackiem do jakiegoś filmu dokumentalnego i pustynny „Seekir” pełen plemiennych wibracji rodem z Czarnego Lądu. Tak na marginesie, na tym albumie momentami wyczuwa się jakąś trybalną nutkę, czasem w brzmieniu bębnów, innym razem w partiach wokalnych czy w chórkach. Kto posłucha, ten zrozumie, o czym mówię. Na przeciwnym biegunie postawiłbym balladowy „Skin”, gdzie Zola jest dość blisko romantycznego banału, na który pozwala sobie niekiedy współczesna alternatywa zorientowana na mainstream. To samo tyczyłoby się kończącego płytę „Collapse”.

Artystka w wielu wywiadach reklamuje się jako miłośniczka The Residents, Diamandy Galás, Throbbing Gristle czy Swans. Wzorce, choć słuszne, zupełnie nie przekładają się na charakter jej twórczości. Mimo wielu dobrych cech tej muzyki, brakuje w niej tego szczególnego nerwu, sarkastycznego humoru, odrobiny perwersji, albo przenikliwego spojrzenia na świat skontrastowanego z dionizyjskim szaleństwem. Myślę, że Danilova zdała sobie z tego sprawę i dlatego trochę zmieniła priorytety. Straciła na radykalizmie, aby zyskać na przystępności i estrogenowym afekcie. Niestety „Conatus” grzęźnie w nadmiernym sentymentalizmie, który, im dalej w las, tym bardziej pogrąża płytę i czyni ją nudną. Być może Zola jest po prostu muzycznym sprinterem, który sprawdza się w krótkich materiałach i któremu nie służą maratony w postaci płyty długogrającej, powodującej wyczuwalną zadyszkę. Tak sobie myślę, że gdyby z „Conatusa” wykroić porządną EP-kę, byłby to materiał bardziej elektryzujący. A może po prostu Zola powinna wykazać więcej cierpliwości i wydawać kolejne płyty w dłuższych odstępach czasu. Przydałby się jakiś album, wypełniony bardzo dobrymi kompozycjami od początku do końca, który ostatecznie udowodniłby wielką klasę Zoli Jesus. Wierzę, że tego doczekamy.

Paweł Jagiełło (16 grudnia 2011)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Średnia z 1 oceny: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: rick deckard
[18 grudnia 2011]
Sądzę, że eksperymentalny duch w muzyce alternatywnej trochę podupadł. Mało się robi odważnych płyt, mało jest dźwiękowych poszukiwań, mało pazura... wszystko takie potulne i wygładzone.
Gość: warna
[17 grudnia 2011]
Sam jesteś inny dzieciak! Ale prawda, niesamowicie nijaka i płaska płyta.
Gość: miłosz c
[16 grudnia 2011]
z pozycji niegdysiejszego wielkiego fana ("the spoils" i "tsar bomba", tiszert, wyrywana z rąk innym dzieciakom setlista w berlinie - w sensie, WIELKIEGO FANA), to co robi nika w tym momencie jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. nie umiem tego uzasadnić. wokalizy zoli kiedyś zdawały się być przepełnione emocjami, zwłaszcza w czasach lo-fi, ale też na niby ckliwym, ale jednak stuprocentowo trafnym w swojej pretensjonalnej szczerości "stridulum". mimo wszystko nie był dla mnie ważny wystudiowany głos, a cała aura obecna nad i w muzyce; jezus w pseudonimie zbawiał od mizantropii i sugerował lepszy świat.

tymczasem "conatus" jest kurwa wyzuty z emocji, mdły jak kleik, nudny, chujowy i wypierdalać mi z czymś takim.
Gość: lincoln
[16 grudnia 2011]
Świetna recenzja, zgadzam się ze wszystkim w 100%. Zola ma potencjał, ale jeszcze chyba nie do końca umie go w pełni zrealizować. Koncert na Electronic Beats mnie nie powalił, ale jeszcze w nią wierzę.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także