Renton
Niech wszystko staje się lepsze
[O! Rety; 31 października 2011]
Zapamiętaliśmy Renton z „Take-Off” – ho ho, to już trzy i pół roku – jako rozczochranych szarpidrutów, rozsadzanych przez power-popową energię, definiujących college’owość w rodzimym wydaniu. Termin muzyka w krótkich spodenkach nie wziął się znikąd. Dziś warszawski band jest składem pod każdym względem dojrzalszym: okrzepłym muzycznie, pewniejszym swoich możliwości, bardziej eklektycznym. Nie tylko zamienili angielszczyznę na język polski, ale podjęli próbę nawet bardziej karkołomną – na „NWSSL” Renton starają się zerwać z łatką indie-garażowej kapelki dla licealistów i stać się zespołem popowym, co w ich słowniku oznacza nawiązanie dialogu z dużo bardziej uniwersalnym językiem polskiego pop-rocka lat głównie osiemdziesiątych. Rdzeń brzmienia formacji pozostał niezmieniony – to solidny rytm niedocenionego bębniarza Mariusza Gajewskiego i przyjemny jazgot coxonowskiej gitary Pawła Szupiluka. Rzecz rozgrywa się na planie szczegółów. Po pierwsze, kompozycje na płycie są zwykle bardziej dogotowane niż poprzednio, kleją się w dość naturalny sposób, długi czas pracy nad albumem pozwolił im rozkwitnąć pełniej. Po drugie, nieprzypadkowo do promocyjnych fotek Marek Karwowski pozuje z oldschoolowym keytarem, który reprezentuje zupełnie nową w twórczości Rentona grupę brzmień programowanych. Syntezatorowe tła cisną się do uszu już w openerze „Wcalemito” – de facto to skontrastowanie futurystycznych, basowych plam zwrotek z sentymentalną, nawiązującą do lat osiemdziesiątych linią refrenu determinuje charakter numeru i ułatwia wyeksponowanie jego najfajniejszego momentu, czyli wejścia w chorus.
Pierwsze cztery tracki „NWSSL” to właściwie seria strzałów bez pudeł. Jeśli szukacie napędzanego młodzieżową energią, nowoczesnego, dobrze wyprodukowanego popu na gitarach i po polsku, to macie go tutaj. Rock’n’rollowy galop „Klinczu” leży tu najbliżej debiutanckiego „Take-Off”, ale nie przypominam sobie tam tak orzeźwiających patentów brzmieniowych jak countrująco-bluesujące intro Szupiluka, lokujące się – jak dobrze przymrużyć oko – między dwoma utworami z nieco innego świata: „Calling Elvis” i „Desire”. Okraszony zajmującym basem „Feniks” wydaje się wypolerowaną kontynuacją przeoczonego „No Milk” z debiutu. No i „Czary”, które spokojnie mogłyby rywalizować z „Hey Girl” o tytuł mojego ulubionego singla w dorobku Renton.
W drugiej części warszawiacy zaczynają niestety pudłować, wyłażą na wierzch mankamenty maskowane wcześniej dużą liczbą atutów. Coś niedobrego dzieje się w „Dla porządku”, głównie z tekstem Marka Karwowskiego. Umówmy się, że na „NWSSL” nie ma mowy o poezji czy nawet bon motach na miarę „Terroromansu” – liryki Rentona są tym lepsze, im prostsze, bardziej bezpretensjonalne; brutalnie mówiąc – im bardziej godzą się z byciem o niczym wielkim. Weźmy wspomniane „Czary” – zlepek dość banalnych klisz o dziewczynie, z którą można konie kraść działa tu tak dobrze właśnie dlatego, że taką dziewczynę, jak ta z tego tekstu, znał chyba każdy, a do tego tekst jest dobrze ułożony, płynny, frazy kleją się do siebie – Karwowski może udowodnić, że jest wokalistą dla takiego zespołu jak Renton stworzonym. Jest głosem, który chciałoby pewnie mieć u siebie 90% tej sceny: w mig rozpoznawalnym (jedyny prawdziwie pamiętny featuring na płycie Newest Zealand nie wziął się z przypadku), pewnym swojej jakości i dysponującym bardzo dobrą dykcją. Gorzej, kiedy napisze sobie tekst przesadnie ambitny i zacznie prokurować momenty niezborne, przestawiać akcenty, przeciągać słowa wyraźnie na siłę, co tylko uwypukla wersy literacko chybione. Polska język – trudna język, wiadomo, dlatego zbyt wielu punktów Rentonowi za te pierwsze podejścia nie odejmujcie. Przemilczeć tego jednak nie sposób. Kompozycyjnie z kolei udaje się unikać banału aż do tracku siódmego, „Białe historie”. „Ósemkowy” riff gitary, znany z post-punkowej krainy tysiąca i jednej piosenki, ponowiony jest melodią kojarzącą się z dolnymi rejonami stanów średnich rodzimego, komercyjnego pop-rocka. Szczęśliwie, potem płyta wraca na właściwy tor, kończąc się triadą naprawdę rzetelnych piosenek. Tytułowy numer, najbliższy tu formule ballady, swoimi stadionowymi bębnami i refrenowym przesłaniem mógłby prowadzić kibiców na areny Euro 2012. Zaskakuje dyskotekowy (Blondie!) puls w „Ciągle niedokończonym”. Długi closer „Najgłośniej” zwraca uwagę na wyśmienity sound bębnów – rzadko trafia się na polskiej płycie równie dobrze, krucho i pełnokrwiście brzmiąca perkusja, jak na całym drugim albumie Rentona.
W sporze o wyższość „Take-Off” nad „Niech wszystko staje się lepsze” (lub odwrotnie) trudno dłużej usiedzieć po jednej ze stron. Tam gdzie debiut wygrywał spontanem, młodzieżową autentycznością, ujmującym roztargnieniem, jego follow-up nadrabia ogładą, połyskliwym brzmieniem i – ogólnie rzecz ujmując – większą KULTURĄ MUZYCZNĄ. Szata graficzna wydawnictwa też dopisuje punkcik dla „NWSSL”. Wciąż jednak 6/10 wydaje się oceną stworzoną dla warszawskiej formacji – taką, którą każdym swoim kolejnym wydawnictwem na nowo definiują. A że w naszym słowniku 6/10 od zawsze równało się „dobre”, to konsekwentnie trzymamy kciuk w górze.
Komentarze
[9 maja 2014]
[21 grudnia 2011]
[26 listopada 2011]
[25 listopada 2011]