Kobiety
Mutanty
[Thin Man Records; 22 października 2011]
Do pewnego momentu stricte popowy talent Grzegorza Nawrockiego objawiał się mniej więcej z częstotliwością singlowych skłonności Macieja Cieślaka, czyli około półtora raza na album. Efekty były oczywiście wstrząsająco dobre: na wysokości podsumowania lat zerowych słuchaliśmy już „Marcello” czy „Pozwól sobie” jak żelaznej klasyki, osobiście uważam też „Doskonale tracę czas” za jedną z bardziej perfekcyjnych i kompletnych piosenek w ojczystym języku, aż strach zaczynać temat. Dlatego świetnie pamiętam, jak z wypiekami na twarzy czytałem pierwszą recenzje „Amnestii” – to właśnie miała być ta płyta, na której Kobiety po zrealizowaniu dwóch wściekle ambitnych, zadziwiających krążków wyeksponują swoją naturalną, niedocenioną urodę, optymizm i muzykalność. I pamiętam jeszcze lepiej uczucie niedosytu, kiedy trzeci album grupy Nawrockiego okazał się na mój gust jednak nieco przegadany, zbyt abstrakcyjnie żartobliwy, za często pogrywający ze słuchaczem. „Amnestia” kojarzy mi się jako jedna wielka zabawa konwencjami, z której raczej wyławiało się pojedyncze kęsy, niż nasycało całością. I teraz wyobraźcie sobie moje szczęście, gdy okazuje się, że „Mutanty” to – z grubsza rzecz ujmując – naprawiona, zupgrade’owana wersja „Amnestii”: zagrana przez wciąż piekielnie inteligentny, rzucający wyzwanie zespół, ale nieco mniej ironiczna, bardziej okrzepła i czarująca pięknym, filmowym bogactwem brzmienia.
Do pewnego momentu „Mutantów” słucha się niczym składanki „The Best Of” – mam prawdę mówiąc kłopot z określeniem do którego. Od czasów „Marcello” próżno szukać w dorobku grupy bardziej chwytliwego momentu niż zapętlony refren utworu quasi-tytułowego – bezczelny singalong, który równie dobrze mógłby odnaleźć się w repertuarze Pogodno. „We Are The Mutants” to nagranie tak ordynarnie przebojowe, że niejeden fan starych dobrych Kobiet – jak choćby Piotrek Wojdat – pokręci nosem patrząc na proste tricki, jakimi Nawrocki przebija się na fale eteru. Kolejny gotowy singiel to „Radiowozy”, lokujące się blisko Pustek w ich najbardziej wyrafinowanym i jednocześnie radiowoprzyjaznym obliczu. Mimo braku szczegółowych informacji we wkładce obstawiałbym zresztą, że to właśnie stojący w kontrze do reszty utworu, skandowany, lekko kakofoniczny refren okrasił swoją gitarą gitarzysta warszawskiej grupy, Radek Łukasiewicz. Niewiele podobnych momentów fundują nam Kobiety na płycie wydanej w Thin Man Records – pora na dobre zapomnieć o dysonansowych, przywołujących amerykański underground fundamentach debiutu. Liryczny, delikatny love song „Łajka” uwodzi raczej stonowanym aranżem smyczków, akompaniamentem pianina i umieszczeniem sekcji dętej w prześlicznym refrenie. Nawrocki puentuje go przesuniętym dla draki na koniec utworu middle eight i chcąc nie chcąc przypomina o regule „pokaż mi swój mostek, a powiem ci jak dobrą masz piosenkę”. Tu ewidentnie zalicza ten test na piątkę.
Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej imponuje u Kobiet zdolność do wykreowania właściwie dowolnie zażyczonego nastroju za pomocą dość niecodziennych, ale zawsze bardzo plastycznych połączeń brzmień. Nigdy nie mamy uczucia przeładowania, choć liczba planów dźwiękowych zwykle budzi respekt. Dodatkowo, decyzje, jakie podejmuje tercet producencki Nawrocki/Pawlak/Nowicki są zawsze trafne, nawet jeśli niekoniecznie wydaje się to od razu oczywiste. Gdy po serii liniowo skontruowanych, avant-popowych hitów intro „Nowego wspaniałego świata” przenosi na składankę z ulubionymi melodiami weneckich gondolierów w aranżacji na mandolinę (gościnnie Tymon Tymański), niespodziewanie rodzi się z tego jedna z najlepszych kompozycji na płycie, olśniewająca głębią instrumentacji – pastoralnymi skrzypcami, oszczędnie akcentowanym wibrafonem czy przestrzennymi bębnami w outro. Kobiety powracają tu do klimatów znanych z „Amnestii” (drugi taki przypadek na płycie to zwiewny, łatwo wpadający w ucho „Guru”), ale bez cienia wątpliwości przeskakują poprzeczkę zawieszoną przez poprzedni album ze sporym zapasem.
Zresztą, czegokolwiek by tu nie robił zespół i jakkolwiek nie wymykałoby się to klasyfikacjom, udaje mu się na każdym kroku pielęgnować swój własny styl. Szpiegowski temat przewodni „Tak pięknie nie kłamał nikt” zagrano, zdaje się, na klawiszach, tylko że klawisze na „Mutantach” brzmią jak żadne inne klawisze ostatnio. Nawrocki z pewnością nie wyrzekł się fascynacji tropicalią i bogato aranżowanym popem sprzed czterech dekad, ale zdarza mu się sięgać nawet głębiej – kryminalne retro „Deadman” z westernowym motywem i jazzującym nerwem zahacza o atmosferę lat pięćdziesiątych. Jakże rzadko inspiracje Kobiet koncentrują się na gitarowej, niezależnej scenie z krajów anglosaskich... Indie-rockowy ślad odciska się tylko na riffie „Zimowych malin”. Poza tym „Mutanty” są jeszcze jednym cichym protestem Nawrockiego przeciwko schematowi dominującej roli gitary w strukturze zespołu. Co jest trochę zabawne, bo sam lider Kobiet jest gitarzystą przecież i te piosenki skomponował niechybnie na swoim wiodącym instrumencie.
Podejrzewam, że status jednej ze świętych krów polskiej alternatywy, jaki od lat przynależy Kobietom, może na wysokości tak ułożonej, gładkiej i ładnej płyty jak „Mutanty” zacząć uwierać kilka osób, które oczekiwałyby od Grzegorza Nawrockiego czegoś więcej niż raptem tuzina zgrabnych melodii. Ich prawo, warto jednak docenić, że „Mutanty” – jak na dziełko zespołu targanego od lat tarapatami wydawniczymi i zawirowaniami personalnymi – urzekają zupełnie optymistyczną wibracją, miażdżąc przy tym spójnością i jakością realizacji zdecydowaną większość krajowej konkurencji. Tę niepozorną, piosenkową małą stabilizację Nawrockiego odczytywałbym wciąż w kategoriach jego dużego zwycięstwa.
Komentarze
[16 grudnia 2011]
[4 grudnia 2011]
[4 grudnia 2011]
Śmieszne, że "naprawiona" to zdaniem autora jakieś dziwne słowo, które trzeba napisać inną czcionką a "zupgrade’owana" to zapewne klasyczna polszczyzna.
[4 listopada 2011]
[3 listopada 2011]
[2 listopada 2011]
[1 listopada 2011]
[28 października 2011]
Choc domyslam sie, ze slowem robiacym roznice jest "stricte". Tak czy siak, to nadal jeden z trzech moich ulubionych zespolow stad.
[27 października 2011]
[27 października 2011]
[26 października 2011]
[26 października 2011]
[25 października 2011]
[25 października 2011]
[25 października 2011]
[25 października 2011]
1. Guru - ten kawałek nie jest w stanie się odkleić, jaki mądry trekst, tematyczna i muzyczna kontynuacja "Amnestii"
2. zwrotka Radiowozów
3. zwrotka Łajki
4. refren Miłość to mit
5. Błyskawice - druga część zwrotki, znów: kontynuacja "Promienia" z "Amnestii" (mój ulubiony song Kobiet ever)
6. Sonicyouthowe zejścia akordów w intro "Zimowych malin" (ze względu na wokal skojarzenia z "Z mieszkania nade mną" nieuniknione"), melodycznie chyba największe mistrzostwo tutaj, słynna trójmiejska neuroza
7. "Jak niedźwiedź" rozmarzony soul, baardzo ładne
szkoda Kuba, że nie napisałeś nic o tekstach, bo zdecydowanie jest o czym.
"We are the mutants" to *muzycznie* najbardziej skipowalny track na tej płycie!
[25 października 2011]