Jill Scott
The Light Of The Sun
[Blue Babe, Warner Bros.; 21 czerwca 2011]
Naczelnym problemem niektórych gwiazd neo-soulu był zawsze brak wyraźnego, autorskiego stylu. Mądrze napisał kiedyś Erlewine, że kolejne dziełka osadzone w tej konwencji, zbyt często doceniano nie za to jakie były, ale za przynależność gatunkową. Pal licho, że wcześniej każda indywidualność soulu – tacy Curtis Mayfield czy Marvin Gaye – miała swój cholernie rozpoznawalny styl; rzecz w tym, że autorskie piętno na piosenkach potrafili odcisnąć też pozornie mniej rozpoznawalni songwriterzy, Bobby Womack, Terry Callier, Shuggie Otis i inni. Ale czy styl kiedykolwiek miała Jill Scott? Piosenkarka podpisała się w ostatniej dekadzie pod czterema albumami, z których każdy był solidny i stylowy (heh, allmusic wystawił im cztery jednakowe oceny!), ale żaden nawet nie zbliżył się do definicji czegoś takiego jak „Jill Scott Sound”. Może „Jill Scott Sound” nie istnieje? Pierwszy album wokalistki, wydane na początku poprzedniej dekady „Words And Sounds, Volume 1” szedł ścieżką baduizmu, nieco bardziej odchylając w stronę jazzujących ornamentów. Ostatni, tegoroczne „The Light Of The Sun”, wciąż eksploruje głęboko basowe i klawiszowe dźwiękowe plany, na których tle snują się leniwe melodie. Może w zestawieniu z dwoma pierwszymi pozycjami w katalogu Scott, „The Light Of The Sun”, jest dziełem nieco bardziej monotonnym, choć – paradoksalnie – w sferze aranżu bardziej charakternym (więcej tu zadziornych, southernowych naleciałości, które – kolejny paradoks – brzmią dziś bardziej retro niż ambientalny soul „Volume 1” czy czułe „Beatifully Human”). Jill ćwiczy zdolność poruszania się po tradycji czarnej muzyki: w singlowym „So In Love” przetwarza disco spod znaku Ripple, by już pod kolejnym indeksem odkryć na nowo new jack swing. Oczywiście dzięki jednolitej produkcji i opartej na klawiszach instrumentacji, album wydaje się spójny i, tak jak wszystkie poprzednie podpisane przez Jill Scott, stylowo oszczędny. Szkoda tylko, że „stylowe” nie oznacza w tym kontekście „oryginalne”.
Komentarze
[28 września 2011]
[28 września 2011]
Stylowy?- Ja pierdolę! wystrzegać się tego słowa w recenzjach, to pustosłowie, ten przymiotnik nic nie znaczy - WSZYSTKO posiada jakiś styl.
Pozdrawiam