Ocena: 5

Howling Bells

The Loudest Engine

Okładka Howling Bells - The Loudest Engine

[Cooking Vinyl; 12 września 2011]

Rodzeństwo Stein wraz z kolegami wracają właśnie po dwóch latach i mieszanych reakcjach na poprzednią płytę, „Radio Wars”. Tym razem mowa była o albumie dojrzalszym, ukłonie w stronę lat 70. i inspiracjach folkowych. Porzucenie niepokojów znanych z garażowego „Low Happening” czy przygnębiającego „Wishing Stone” na rzecz akustycznego stonowania i uporządkowanej melodyjności, sprawiło jednak, że „The Loudest Engine” jest płytą rzadko kiedy zaskakującą, zbaczającą raz po raz w stronę banalnego singer-songwriterstwa. Pytanie więc, czy z tak rozumianą dorosłością Howling Bells jest do twarzy?

Ocena całości nie jest jednak oczywista. Otwierające album „Charlatan“ brzmi nawet obiecująco: surowa gitara i ekspozycja mocnego, damskiego wokalu (bardziej dziewczęce The Duke Spirit, których zresztą niegdyś supportowali; mniej gniewne Sons and Daughters, by nie powoływać się na skojarzenia z naśladownictwem najbardziej gitarowej odsłony PJ Harvey), choć dalekie od oryginalności, to ujmują szczerością. Jest jeszcze kilka powodów, dla których można mówić, że Howling Bells mają potencjał. Najlepszym przykładem niech będzie bardzo wdzięczny, opatrzony równie uroczym teledyskiem, singiel „Into The Sky“, który uwodzi dostojnością. Niestety, takie momenty należą raczej do mniejszości. Już kolejne „Sioux”, wokalnie może i eteryczne niczym Mazzy Star, kompozycyjnie nie wyróżnia się niczym, nudzi i skłania do skipowania. Drugi minus należy się za bolesne banały. Otwieranie kawałka co najmniej oklepaną frazą Mirror, mirror on the wall..., choć zmodyfikowaną, i tak przyprawia o dreszcze.

Po ostrej selekcji można by co najwyżej wyłapać kilka przyjemnych momentów do jesiennej setlisty. To by było jednak na tyle. Pierwsze kroki w „dorosłej” stylistyce to raczej chybione strzały.

Zosia Sucharska (26 września 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także