Ocena: 8

Grandaddy

Sumday

Okładka Grandaddy - Sumday

[V2; 9 czerwca 2003]

Dla niewtajemniczonych krótki wstęp na temat kapeli: Grandaddy to zespół z Modesto - małego miasta w Kalifornii, grający muzykę określaną przez sprytnych speców od marketingu jako space-rock. Nazwa gatunku (jak to bywa z nazwami gatunku) służy jedynie temu, aby łatwo było znaleźć płytę w sklepie, nie da się jednak zaprzeczyć, że określenie "space rock" zdaje się idealnie charakteryzować twórczość Grandaddy. Specyficznie zgrane gitary, dźwięki przyrody ożywionej i nieożywionej oraz refleksyjne teksty pełne robotów chorujących na depresję zupełnie jakby były ludźmi, i odwrotnie.

Po tym jak w 2000 roku zespół wydał rewelacyjny [moim zdaniem, oczywista], stanowiący zwartą całość [stwierdzenie faktu] "Sophtware Slump", oczekiwania względem kapeli były znaczne [absolutnie niezaspokojone wydanymi w międzyczasie płytą z odrzutami i EP-ką]. Myliliby się jednak ci, którzy oczekiwali, że zespół pójdzie w stronę progresywnych koncept albumów, bowiem wydany w 2003 "Sumday" pozornie stanowi krok w stronę prostszych form - dostaliśmy 12 podobnie brzmiących piosenek, z których prawie każda mogłaby się pojawić na singlu. W tym momencie autor odda się swojej pasji i poczyni dygresję - nawet w polskich stacjach radiowych [tych działających za pieniądze akcjonariuszy jak i tych marnujących nasze pieniądze] przynajmniej cztery piosenki z nowej płyty Grandaddy spokojnie mogłyby gościć jako niepsujący "przebojowości i słuchalności" towarzysz hitów Szakiry i innych badziewi. Jest tak, ponieważ Grandaddy nagrało przebojową płytę, której słucha się tak jakby byli The Beatles pierwszej dekady 21 wieku z kalifornijskiej prowincji. Tak to brzmi muzycznie - czy się komuś podoba, czy nie, to kwestia gustu, w radiu jednak z pewnością mogłoby grać, bo nie dość, że artystycznie dobre, to jeszcze przyjemne, nawet dla niewyrobionego słuchacza.

Teraz o czymś, co mniej podlega gustom, więc może być ciekawsze dla potencjalnych czytelników - o tekstach. O ile poprzednia płyta była przede wszystkim o problemach egzystencjalnych sprzętów (i ludzi jasna rzecz też) wyrzuconych na złomowisko, o tyle "Sumday" traktuje o stagnacji, zniechęceniu i konieczności powrotu do natury (o tym goście zawsze pisali). Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jest to jedna z tych płyt, które tworzy kapela będąca na rozdrożu - zaskoczona i zmęczona sukcesem. Wprawdzie pierwszy tekst daje świetne otwarcie, zachęcając do działania i aktywności:

Bust the lock off the front door

Once you're outside you won't want to hide anymore

Light the light on the front porch

Once it's on you're never wanna turn it off anymore

And now it's on...,

jednak następne mówią o zagubieniu i zmęczeniu. Wraca wątek zepsutych robotów (przykład - "I'm on standby" : I'm on standby...Out of order or sort of unaligned...Powered down for redesign), konieczności rezygnacji z kariery i powrotu do natury (przykład - "The go in the go-for-it": I had to bring it down...to more level ground...where my only company...is wind blowing through the leaves lub "The group who couldn't say": Darryl couldn't talk at all...He wondered how the trees had grown to be so tall...He calculated all the height and width and density...For insurance purposes). Na dokładkę dostajemy świetne teksty o rozstaniu i miłości (przykład - "The Warming Sun": In a dream...You were sitting there waiting by the door for me...And I got the opportunity...To experience the experience once again...How it could have maybe been...But in real life...You're in another world...You're with another guy). Do tego dochodzi ostatni utwór - "The final push to the sum", który dodaje płycie nieco konceptowego charakteru, umożliwiając zrozumienie tytułu albumu - "Sumday" - dzień podsumowań. W kontekście pogłosek o możliwym rozpadzie grupy pewne wersy tekstu można zrozumieć jako wyraz zmęczenia koncertami, tempem życia oraz pytanie "Kim się stałem?".

Reasumując - dobra płyta na rozpoczęcie przygody z Grandaddy (o ile ktoś nie słuchał) lub jej zakończenie (o ile rzeczywiście się rozpadną). Bardzo równa, przebojowa, nieco mniej progresywna niż "Sophtware Slump", choć tekstowo utrzymana na dobrym poziomie.

dworzec.net (6 września 2003)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 7/10
Tomasz Tomporowski: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 13 ocen: 6,30/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także