Ocena: 6

Deaf Center

Owl Splinters

Okładka Deaf Center - Owl Splinters

[Type; 14 lutego 2011]

Sięgając do klasyki recenzenckich sucharów odnotowuję, że panowie kazali nam czekać ponad pięć długich lat na następcę „Pale Ravine” – długogrającego debiutu przyjętego przez wielu fanów ambientu owacją na stojąco. No chyba, że komuś nie kazali. Erik Skodvin i Otto Totland przez ten czas bynajmniej nie zbijali bąków. Dali nam wprawdzie na osłodę dwa wydawnictwa koncertowe, ale okazało się też, że Deaf Center to tylko jeden z kilku projektów, w których maczają palce, i to na nich właśnie skupiali swoją uwagę. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę o dwóch albumach Skodvina pod aliasem Svarte Greiner oraz jednym pod prawdziwym nazwiskiem. Szczególnej rozwadze polecam zeszłoroczny „Retold” duetu Nest (Totland do spółki z niejakim Huwem Robertsem) – zestaw neoklasycznych miniatur równie śliczny, co haniebnie przeoczony we wszelkich podsumowaniach (również przeze mnie, uderzam się w klatę).

„Owl Splinters” można potraktować jako syntezę pozazespołowych dokonań Norwegów. Rozpoczynający płytę „Divided” od razu stawia sprawę jasno: dajemy sobie spokój z nocnym klimatem i ugładzonym brzmieniem poprzedniej płyty, teraz będzie mrocznie i niepokojąco jak w solowych nagraniach Erika. Spora część albumu stara się dać odpowiedź na pytanie: ile można jeszcze wycisnąć z wielowiekowej techniki crescendo? Chyba nie aż tak wiele, ale momenty są. Na przykład dziesięciominutowy „The Day I Would Never Have” oparty na narastających dronach elektrycznej gitary i instrumentów smykowych, spiętych klamrą w postaci delikatnych, wzruszających pasaży fortepianu. Za tą spokojniejszą, bardziej melodyjną stronę DC odpowiada, o ile się nie mylę, Otto. Groźnie jest również w „New Beginning (Tidal Darkness)”, ale szczerze mówiąc, jeśli ktoś puściłby mi specjalnie dobrane fragmenty tych dwóch utworów, nie jestem taki pewny, czy byłbym w stanie je odróżnić. Gdy w dalszej części płyty pojawia się zbudowany na podobnym schemacie i brzmieniu „Close Forever Watching”, zaczynam podejrzewać autorów o brak inwencji. Problem z „Owl Splinters” tkwi w tym, że po całkiem niezłym starcie, druga połowa rozczarowuje. Nudne plumkania fortepianu w „Fiction Dawn” i „Hunted Twice” przeplatają się z niewnoszącym zbyt wiele ciekawego rzępoleniem smyków i podobnymi do siebie dronami.

Jako producenci Skodvin i Totland zadbali o staranne, niemal audiofilskie nagranie, dzięki któremu słucha się tego ze sporą przyjemnością. Opanowali oni też sztukę wielowarstwowego aranżowania swoich utworów, ale efekt psują, jak już wspomniałem, niedostatki kompozycyjne. Pozostaje wierzyć, że za kolejne pięć lat naprawią ten istotny szczegół.

Paweł Gajda (24 maja 2011)

Oceny

Paweł Gajda: 6/10
Piotr Wojdat: 6/10
Średnia z 3 ocen: 6,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także