Ocena: 6

Beastie Boys

Hot Sauce Committee, Pt. 2

Okładka Beastie Boys - Hot Sauce Committee, Pt. 2

[Capitol; 3 maja 2011]

Miałem sporo wątpliwości co do tej płyty. Po pierwsze byłem ciekaw, co wymyślą najwięksi krzykacze z Nowego Jorku po tym, jak zapędzili się w ślepą uliczkę zwaną „The Mix-Up”. Opublikowane jeszcze w 2009 roku single „Lee Majors Come Again” i „Too Many Rappers” (pomimo obecności Nasa) jakoś nie wgniatały w ziemię i w starciu z „Ch-Check It Out”, „Sure Shot” czy „Intergalactic” wypadały raczej blado. A potem okazało się, że już-już wydawany HSCP1 zostaje przełożony na bliżej nieokreśloną przyszłość w związku z chorobą Yaucha. Tygodnie, miesiące i lata mijały, a dawno ukończony ósmy album Beastie Boys powoli pokrywał się gdzieś kurzem i tylko sporadycznie publikowane oświadczenia o stanie zdrowia MCA przypominały, że w ogóle jest jakaś płyta do wydania.

Flashforward do kwietnia bieżącego roku: pojawia się „najświeższy” numer promujący „Hot Sauce Committee Part (teraz już) 2” a ja nie mam pojęcia po cholerę wywalili tak czadową okładkę części pierwszej i czy z tą zmianą tytułu oraz nową, coldplayową oprawą graficzną to aby na pewno nie są żarty. „Make Some Noise” wreszcie daje spore nadzieje na to, że moje obawy o formę B-Boys były zupełnie niepotrzebne, bo ten numer pod każdym względem wymiata: jako opener płyty, pierwszy (?) singiel, retro-sci-fi klip z gościnnym udziałem prawie pół setki gwiazd (jest też rozszerzona wersja fabularna, choć naturalnie pozycja Kanye nie jest zagrożona) i wreszcie imprezowy powrót na pełnej kurwie. We gonna party for the motherfuckin right to fight!

„Make Some Noise” byłoby wymarzonym odzwierciedleniem materiału na miarę „Ill Communication”, „Hello Nasty” czy „To The 5 Boroughs” bo ma też z nimi sporo wspólnego. W ten sposób kwiecień roztopił moje smutne, zimowe uprzedzenia co do HSCP2, bo wiedziałem już że Beastie Boys jak zawsze wiedzą, co robią, i znikły wreszcie wątpliwości, czy to właśnie jest ich klasyczny, imprezowy album.

A nie jest. Tak złego pierwszego kontaktu nie miałem z żadnym ich wydawnictwem i życzyłem sobie, by te czterdzieści parę minut upłynęło jak najszybciej. A z tego co zaobserwowałem, Pies oraz Mama też już byli „Hot Sauce...” wyraźnie zmęczeni. Przede wszystkim jest to cholernie ciężka płyta. Kojarzycie te wolniejsze, słabsze momenty z HN czy IC z dużą ilością przesterowanego wokalu? To mam nadzieję, że wam się podobało, bo HSCP2 jest pełen takich kawałków. W mniejszym natężeniu nie stanowiłoby to problemu, ale jeśli „Lee Majors Come Again” jest dla mnie zbawiennie odświeżające, choć nigdy nie byłem fanem hardcorowych jazd w stylu „Tough Guy”, to chyba chłopaki naprawdę mogliby wnieść trochę więcej życia do tych kompozycji. Dzięki temu rozbujany jamajski numer z Santigold jest jak balsam dla duszy, a jego usytuowanie mniej więcej w środku albumu daje chwilę oddechu przed drugą połową i pozwala przypomnieć jak lekkie piosenki pisali Beastie Boys chociażby na „Hello Nasty”. Jeszcze cztery ostatnie kawałki wnoszą na koniec sporo ożywienia, więc bezpośrednio po odsłuchu daję się oszukać, że to w zasadzie bardzo zróżnicowany album.

Tak spore rozczarowanie nie oznacza jednak całkowitej klęski. Po prostu jestem przyzwyczajony do lepszych standardów u BB i zwyczajnie żałuję, że MCA, Ad-Rock i Mike D nie opanowali się i nie zmienili w porę proporcji. Wiecie, I like my sugar with coffee and cream, ale panowie zapomnieli mi posłodzić, a ja czarnej kawy po prostu nie piję.

Mateusz Błaszczyk (10 maja 2011)

Oceny

Piotr Wojdat: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: McGrzechu
[30 maja 2011]
Dokładnie takie same odczucia miałem po przesłuchaniu albumu. Kocham bezgranicznie B.B i próbuję się do niego przekonać. Może porostu wolę luzacki,samplingowy klimat Hello Nasty niż brudny,przesterowany Check your Heand? Ale bez dwóch zdań, singiel wymiata!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także