Ocena: 6

Grouper

A I A: Dream Loss / Alien Observer

Okładka Grouper - A I A: Dream Loss / Alien Observer

[Yellowelectric; 11 kwietnia 2011]

Liz Harris, szerzej znana jako Grouper wywodzi się Oregonu – jednej z najciekawszych scen muzycznych Stanów Zjednoczonych. Często tam leje, wybrzeże jest kamieniste, a Kanada niedaleko, więc i piosenki są wilgotne i zawiesiste. Harris ów stan permanentnego przemoknięcia wyartykułowała światu w szeroko omawianej płycie z 2008 roku „Dragging A Dead Deer Up A Hill”, która wyklarowała jej pomysł na muzykę. Folkowa gitara, wyjęty z katalogu 4AD nostalgiczny głos wyśpiewujący śliczne harmonie i pół podłogi efektów pogłosu i echa. Pomysł, choćby w porównaniu ze znaną w Polsce Lau Nau z fińskiego kolektywu Kemialliset Ystävät wydaje się banalny, lecz w połączeniu z grubą otuliną kobiecej wrażliwości może się bronić. Obecnie pojawia się coraz więcej albumów opartych na mariażu kobiecych wokali i dronowych plam, jak niedawno opisywana przez screenagers.pl płyta Julianny Barwick. Renesans ambientu łączonego z najróżniejszymi wpływami trwa, a Grouper stara się produkować najbardziej melancholijne plamy dźwięku z całej, niespiesznej gromadki.

Porywając się na wydanie dwóch albumów w tym samym czasie, które koncepcyjnie są samodzielnie („Dream Loss” nagrany został wcześniej), jednak posiadają spajającą nazwę „A I A” Harris sugeruje, że pomysłów ma mnóstwo. Sama enigmatyczna nazwa z jednej strony może kojarzyć się z typograficznymi zabawami projektów witch house, jednak po zapoznaniu się z albumem bliższe są skojarzenia z antyczną nazwą kakuaskiego królestwa Aia. Artystka niemalże kompletnie zrezygnowała z gitary, zastępując ją przede wszystkim syntezatorami i wydajnym komputerem. Jednak pomimo identycznego instrumentarium albumy stanowią dwa oblicza Amerykanki. Pierwszy krążek „Alien Observer” to bardziej przystępny materiał, z wyraźnymi melodiami prowadzonymi wespół przez głos i elektryczne pianino. Otwierający „Moon Is Sharp”, pomimo drażniących wycieczek w stronę celtyckich new age z lat dziewięćdziesiątych jest jeszcze miłym połączeniem bardzo ciepłych rozlewających się plam z nieśpiesznym śpiewem. Kolejne, tytułowe „Alien Observer” to najlepsza na tej płycie, oparta dziewięciu dźwiękach i tekście o samotnym kosmicie-podglądaczu kołysanka. Jest nocna, ciepła atmosfera jak w nagraniach His Name Is Alive odtwarzanych w spowolnionym tempie. Jednak właśnie na wysokości drugiej piosenki dowiadujemy się wszystkiego na temat jaśniejszej strony Grouper. Kolejne utwory to już tylko wariacje na temat albo przysypiania na jednym klawiszu syntezatora, bądź wygrywania błahych melodyjek pokrytych warstwą przyszytego na miarę zaspanego dziewczęcia delikatnego buczenia. Nawet dalekie skojarzenia ze Slowdive, jak przy ośmiominutowym „She Loves Me That Way” nie potrafią utrzymać skupienia słuchacza do końca tej części wydawnictwa.

Sprawa nieco się odwraca przy albumie z bardziej zdezintegrowaną okładką, co samo w sobie zaznacza ambitniejszy kierunek poszukiwań. Na „Dream Loss” Harris odstawia monochromatyczny pomysł na piosenki i zaczyna eksperymentować. Wyraźnie powraca gitara, jednak nie w wydaniu folkowego brzdąkania, lecz bliższa indyjskiemu mantrowaniu. Co więcej nie brakuje tu nakładających się faktur, których brak najbardziej doskwierał w „Alien Observer”. „Wind Return” to najlepszy przykład, że Harris może iść w stronę budowania swojej muzyki w oparciu o głos, jeśli tylko umiejętnie skorzysta z pętli. Jakość nagrania tej płyty jest celowo gorsza, co dodaje jej nieco psychfolkowego uroku, zwłaszcza, gdy w tle pojawia gitara wystylizowana na własnoręcznie zrobiony kontrabas, a wszystko przykrywa głębokie, leśne echo. Właśnie ten efekt może przywodzić skojarzenia „Dream Loss” ze specyficznymi, ale cennymi nagraniami z kręgu folkowców jak Badgerlore czy Valet, którzy zabierają muzykę odludzi z powrotem na swoje miejsce. Najciekawszym jednak utworem na tym wydaniu Grouper jest „I Saw A Ray”, gdzie ujawniona zostaje bliskość Portland do Kanady, skąd pochodzi drone doomowa Nadja. Głęboko szumiąca gitara i świetna melodia to jawne odniesienie do projektu Aidana Bakera, z którym Grouper łączy tak melancholia jak i słabość do ścian dźwięku. Co prawda nieco mniej radykalnych, ale na tym albumie bardziej wdzięcznie progresywnych i wysmakowanych (całe czterdzieści minut tej płyty mogłoby zostać zapełnione jednym kawałkiem Nadji).

Pomimo, że artystka sugerowała, żeby konsumować te albumy jako oddzielne projekty samym tytułem, ale także odrębnością stylistyczną stworzyła jedną całość. Gdyby oceniać je oddzielnie przystępny, ale usypiający (choć i tak zaadresowany do zaspanych) „Alien Observer” zdecydowanie odbiegałby jakością od swojego mroczniejszego, ale bardziej inteligentnego alterego, „Dream Loss”. Co więcej pomiędzy tymi albumami jest na tyle duża odległość, że warto tam również umieścić „Dragging A Dead Deer Up a Hill”, które potrafiło zaciekawić tylko swoim kobiecym, folkowym nastrojem. Słuchając jednak „Dream Loss” z całą pewnością można stwierdzić, że Liz Harris, pomimo permanentnie smutnego nastroju ma jeszcze wiele i pomysłów, i pokręteł z podpisem „echo”.

Marcin Zalewski (6 maja 2011)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Średnia z 2 ocen: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
niego
[6 maja 2011]
Dziękuję za konstruktywne komentarze.
Co do twoich poszukiwań psycho-folk polecam Agitated Radio Pilot "World Winding Down" - bardziej klasycznie zaśpiewany, angielski folk z dronującymi podkładami. Wdzięczna rzecz.
Gość: psycho-folk
[6 maja 2011]
sorry, nie wiem skąd ten "forfaitingowy", miało być sonwriting :]
Gość: psycho-folk
[6 maja 2011]
właśnie! mało kto z szanownych krytyków zwraca uwagę na forfaitingowy, a od tego bohaterka tekstu wychodzi. owszem, potrzeba trochę wysiłku, uwagi, skupienia, żeby dostrzec pod tymi kasetowymi loopami-brudami piękne melodie i harmonie wokalne ( A Lie przecież!!). mimo że utwory grouper powstają intuicyjnie, to żaden dźwięk nie jest pozbawiony znaczenia w tym mikrokosmosie. celowe ukrycie większości słów sprawia, że gdzieś tam, czy to pod surowymi dronami, czy mglistą kołderką, wygenerowaną przy udziale wurlitzera i gitary, kryje się jakiś sekret (\"can you here me?\"), którym nadawczyni nie chce / nie może się podzielić. właśnie w tym aspekcie twórczości tkwi to napięcie, które czyni z niej postać odrębną, nie dającą się tak łatwo zaszufladkować. Aidan Baker, Nadja? nie przekonuje mnie to. od trzech lat z okładem szukam artystów, którzy łączą drone-rockowe piosenki z taśmowym, zapętlonym ambientem i wokalizami, które swoją drogą są przepiękne *-*, i nic w tej materii się nie zmienia. Grouper jako jedyna za pomocą minimalistycznych środków tworzy sugestywne labirynty dźwiękowe, z których w gruncie rzeczy nie chce się znaleźć wyjścia. szkoda tylko, że albumy nie wyszły w okresie jesienno-zimowym, bo ewidentnie jest to muzyka do grania w ciemności.

co do \"konsumowania\" (chyba najgorsze określenie ever jakie można odnieść do tego typu muzyki) to poszedłbym jeszcze dalej i powiedział, że każdy z trzynastu tworów należy potraktować oddzielnie, poświęcić trochę czasu, stopniowo je rozgryzając (o konsumpcjo!) mi to przynosi dużo przyjemności i tego życzę pozostałym, również recenzentom, którzy słuchają i piszą, bo inaczej się uduszą.

korzystając z okazji pragnę także pozdrowić folki z uciechy, niezapomniane chwile.
Gość: aleczadt
[6 maja 2011]
mnie liz wciąż skutecznie mami i hipnotyzuje. tyle podobnej muzy się teraz robi, na tyle sposobów można zniekształcić zwykłe pierdnięcie, z którego można rozpisać potem suitę. najczęściej niestety efekt jest taki, że raz przesłuchane ląduje w \'koszu\' czy na zakurzoną półkę. a jej udaje się z taką łatwością wciągnąć słuchacza w ten swój niefajny rozmyty spowolniony markotny świat (nawet w taką słoneczną pogodę, szacun!) ale nie wyłącznie z powodu \"grubej otuliny kobiecej wrażliwości\" tylko wyjątkowego zmysłu artystycznego i talentu połączonego z wielką umiejętnością tworzenia intymnych niełatwych płyt, które mają w sobie często jakiś pierwiastek piosenkowy...a taki vapor trails to chce się wręcz nucić od pierwszego przesłuchania :P
\"„Dragging A Dead Deer Up a Hill”, które potrafiło zaciekawić tylko swoim kobiecym, folkowym nastrojem\" - znów tylko ratuje ją kobiecość, aż strach pomyśleć co było gdyby była facetem. a sory folkowy nastrój na szczęście też wystąpił ;)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także