Ocena: 7

Ducktails

Arcade Dynamics

Okładka Ducktails - Arcade Dynamics

[Woodsist; styczeń 2011]

Matthew Mondanile umiał do tej pory zręcznie lawirować między Olde English Spelling Bee a Woodsist. Ktoś powie: cóż to za sztuka, skoro obie wytwórnie łączy wiele – by wspomnieć tylko o pogardzie dla instytucji „studia nagraniowego” i geograficznym sąsiedztwie. Istotnie, między bliźniaczymi w niektórych aspektach labelami, które z marszu zapewniły sobie w przeciągu kilkudziesięciu miesięcy funkcjonowania miejsce w wydawniczej „elicie”, przebiega cieńsza, niż mogłoby się wydawać, granica. Lubię patrzeć na te wytwórnie jako na dwie uzupełniające się manufaktury. Najbliżsi genetycznie krewni Rosenberga, pozorni wykolejeńcy z Olde English, stworzyli coś na kształt autystycznego, piosenkarskiego think-tanku, uberkreatywnej platformy, ukierunkowanej na poszukiwania wrażeń w widmach niezbyt odległej przeszłości i popkulturowych odpadkach. „Rodzinna” wytwórnia Jeremy’ego Earla z Woods jawi się tymczasem wesołym taborem hipisów, siedliskiem zagubionych w czasie brodaczy przerzucających się obskurnymi winylami z psychodelicznym popem sprzed czterech dekad. Czyżby więc Matthew, wychudzony okularnik, skoligacony dotychczas z Woodsist przez swą macierz, czyli Real Estate (gdzie pogrywa na gitarze z całkiem niezłym skutkiem) chciałby za pośrednictwem swojego trzeciego już albumu jednoznacznie się określić? Wątpliwości jest wiele, ale wziąwszy pod uwagę różnice w „manifestach programowych” obu frakcji, ciężko kwestionować sensowność posunięcia Mondanile’a – „Arcade Dynamics” to jego pierwsze sypialniane dzieło, które plasuje się stylistycznie aż tak blisko debiutu Real Estate. Całkiem dobrze się składa.

W przeciwieństwie do niektórych szalikowców Real Estate i ich zamorskich posiadłości (oprócz Ducktails są także dwa pomniejsze projekty naszego bohatera – The Parasails i Predator Vision), nigdy w szczególny sposób nie wadziło mi zestawianie tej bandy podmiejskich włóczęgów z największymi tuzami niezależnego światka New Jersey. Real Estate w istocie mogą się wydawać mniej krnąbrnymi, pogrążonymi w całkowitej beztrosce „dziećmi” Yo La Tengo czy Feelies – chętniej spędzającymi czas na przeczesywaniu piasków lokalnych plaż i piciu hektolitrów piwa niż na akademickich dysputach. W pewnym sensie są jednak bezpośrednimi spadkobiercami twórczej fortuny obu formacji. Nie da się nie słyszeć zapowiedzi Real Estate ani w połowie tracków na „Good Earth”, ani w ospałym highlightcie trzeciej płyty Feelies, czyli w „Deep Fascination”.

Wbrew pozorom, echa ich licealnego slackerstwa, wypłukanego z inteligenckich naleciałości i przeniesionego z zimnych nowojorskich przedmieść nieco bardziej na południowy zachód, słychać u Mondanile’a – solo i w towarzystwie kolegów – całkiem wyraźnie. Podobnie Yo La Tengo, od których Matt zdaje się podbierać niepowtarzalną aurę wysmakowanej, bezpretensjonalnej melancholii. Niewielkie znaczenie ma tu fakt, że delaye, znane z wczesnych nagrań małżeństwa Hubley/Kaplan, zostają zastąpione przez potężne pogłosy, a kolorystyka brzmienia Real Estate wydaje się cieplejsza. Śmiałe wycieczki w stronę tradycji i folku, odziedziczone skłonności do psychodelicznych odlotów, eksploatacja zbieżnych motywów (spaghetti-westernowy wariant „The Evil That Men Do”), wreszcie nieskrywana sympatia do kruchych, ale szalenie melodyjnych akordów – oto dowody w sprawie, która się toczy. Nowy album Ducktails dostarcza garści kolejnych.

Na dobrą sprawę, subtelną stylistyczną woltę Mondanile’a daje się wychwycić dopiero w kilkadziesiąt sekund po odpaleniu „Arcade Dynamics”. Niczego nie zdradza uderzająca od początku, charcząca, magnetofonowa produkcja płyty, przy której połowa wytworów niezależnego rocka jawi się arcydziełem studyjnego glancu. Podobnie otwierający zestaw jam „In The Swing” zdaje się w równym stopniu korespondować z klaustrofobicznym nastrojem „Landscapes”, co z bladymi, południowymi walcami „Real Estate”. Dopiero „Hamilton Road” sygnalizuje, że Matthew zmienił nawyki, przerzucił się na inne używki i wreszcie zaczął sypiać. Tu po raz pierwszy mamy do czynienia z frapującymi, aczkolwiek niedbale rozpisanymi dialogami sennych gitar, hałaśliwych hi-hatów, tekturowych bębnów i rozmytych wokaliz, które – poza interludiami w postaci bliskich „wczorajszemu” Mondanile’owi posępnych „The Razor’s Edge” i „Arcade Shift” – definiują brzmienie całego albumu.

W nielicznych, pozbawionych wokaliz jamach, za którymi zapewne będą tęsknić entuzjaści „Landscapes”, hipnotyzująca widmowość dobrych znajomych z Rangers ściera się z niemal egzotycznymi wprawkami oraz archaiczną elektroniką, ale i tak zwycięsko wychodzą z tej rywalizacji klasyczne piosenki. Bezsenne kokainowe noce i epileptyczne seanse wideo, z których skrawków wydawały się być poskładane wcześniejsze poczynania Ducktails, straciły swoją dotychczasową siłę oddziaływania na rzecz klasycznego, przyprószonego bladym słońcem muzykowania w porze sjesty. Jeśli więc „Landscapes” zdawało się być soundtrackiem nietrzeźwej nocy, rozświetlonej krzykliwymi barwami oślepiających neonów, „Arcade Dynamics” to wyprane ze zmartwień, leniwe popołudnie nad wodą. Dwa niewątpliwie najjaśniejsze momenty płyty wpisują się w tę wizję idealnie. W „Killin’ The Vibe” pijacka mantra banalnego, bo opartego na kilku uderzeniach w struny, ale hipnotyzującego motywu prowadzi wprost do finału w postaci uduchowionego warkocza wokalnych harmonii. Szczeniackie „Don’t Make Plans” natomiast, w równym stopniu tonie w spontanicznym slackerskim etosie, co porywa oszałamiającą melodyjnością.

Myliłby się jednak ten, kto traktowałby „Arcade Dynamics” jako miarodajne świadectwo songwriterskich umiejętności Mondanile’a. Nie jest to materiał w pełni satysfakcjonujący. Trudno wyzbyć się wrażenia, że szkicowy charakter większości kompozycji i daleko posunięte chałupnictwo tego krążka sprawiają, że rozważania z cyklu „co by było, gdyby”, stają się tu bardzo intensywne. Wprawdzie bezwarunkowo kupuję estetykę tego grania, zwłaszcza w wykonaniu kolektywu, którego Matthew jest motorem napędowym, ale trzeba tryskać entuzjazmem, by zaprzeczyć, że „Arcade Dynamics” to płyta przeciekająca przez palce. A już zupełnie dziwią posunięcia w stylu kończącego „Porch Projector”. Ten dziesięciominutowy jam w szlachetnym założeniu miał być chyba hołdem złożonym folkowym tradycjom Wschodniego Wybrzeża. Tymczasem konglomerat strzelających z ogniska iskier i akustycznej improwizacji jawi się wielkim marnotrawstwem: potencjału kompozytora, czasu słuchaczy i plastiku. Całkiem niegodne albumu, który dość jawnie zwraca się w kierunku naturalnych, sielskich pejzaży.

Bartosz Iwański (4 lutego 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: marnie
[10 lutego 2011]
@tele morele: dokładnie! ducktails>>>>>real estate
idę słuchać, tylko szkoda, że to nie lato:(
Gość: dude
[8 lutego 2011]
cpuny!!!!
Gość: tele morele
[6 lutego 2011]
@held: niekoniecznie. strasznie nudzi mnie real estate, ale wyczilować się na plaży z jointem i pizzą przy ducktails lubię bardzo. dziwne, że ten sam gościu mnie jara w projekcie solo, a nudzi w zespole.
Gość: held
[6 lutego 2011]
świetna sprawa z tą płytą - oczywiście trzeba lubić sound Real Estate i te niekończące się gitarkowe pętelki :)
Gość: @ rat
[6 lutego 2011]
ale numer
to samo miałem zrobić z ostatnim akapitem
a więc to aż tak rzuca się
Gość: szczur
[6 lutego 2011]
weź bo ci jebnę.
Gość: rat
[5 lutego 2011]
Nie jest to recxenzja w pełni satysfakcjonujący. Trudno wyzbyć się wrażenia, że szkicowy charakter większości zdań i daleko posunięte chałupnictwo tego recenzenta sprawiają, że rozważania z cyklu „co by było, gdyby”, stają się tu bardzo intensywne.
Gość: dude
[5 lutego 2011]
nic nie zrozumialem, czyli dobra recenzja.., tak 3maj Bartek
Gość: sieka
[5 lutego 2011]
chyba styczeń 2011 a nie 2010
Gość: wredna małpa
[4 lutego 2011]
cokolwiek bełkotliwa ta recenzja

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także